Teatr Papahema – Madagaskar. Horror metafizyczny inspirowany losami wybitnych Polaków żydowskiego pochodzenia
Teatr Papahema wzmocniony współpracą z Teatrem Żydowskim im. Estery, Rachel i Idy Kamińskich w Warszawie w oparciu o brawurowy tekst Magdaleny Drab w reżyserii Gosi Dębskiej przedstawił białostockiej publiczności „Madagaskar”. Jak piszą sami artyści, oczywiście z przymrużeniem oka, to horror metafizyczny inspirowany losami wybitnych Polaków żydowskiego pochodzenia.
Osoby co nie co zaznajomione z historią z miejsca skojarzą, że ów tytułowy Madagaskar nie będzie rajem z przebojowej kreskówki, ale ponurym pomysłem polskich nacjonalistów, którzy w dwudziestoleciu międzywojennym nawoływali „Żydzi na Madagaskar”. Jakby spełniając chory sen sprzed dekad, Magdalena Drab stworzyła wyimaginowane spotkanie na wyspie, sześciorga niezwykłych postaci – wspomnianych już wybitnych Polaków pochodzenia żydowskiego. Kilkoro z nich jest znanych ogółowi, o niektórych zdaje się nigdy w kontekście pochodzenia narodowego, nie myśleliśmy. Choćby o najsłynniejszym polskim pisarzu science fiction – Stanisławie Lemie (Paweł Rutkowski). Przez dziesiątki lat nikogo to nie obchodziło, a jednak demony odżywają. I właśnie z perspektywy oświeconego pisarza, wielkiego wizjonera, widzowie rozpoczynają swoją wizytę na Madagaskarze. W przedstawieniu tym zredukowanym do niemal klaustrofobicznej przestrzeni, jaką wykreowała Ľudmila Bubánová z metafizyczną, acz namacalną w postaci ekranów obecnością prażmatki, którą na potrzeby multimediów wykreowała Gołda Tencer.
Plejadę gwiazd tworzą Paulina Moś jako sławna psychoanalityczka Helene Deutsch (świetnie zaśpiewany song), Helena Radzikowska w roli Heleny Rubinstein oraz niezwykle przejmujący Mateusz Trzmiel. Jego Julian Tuwim, mimo fizycznych różnic z rzeczywistą postacią, porusza do głębi, kiedy rozedrgany, a może i rozczarowany, gra osobę której inni pozwolą być Polakiem, ale pod pewnymi warunkami – całkowicie absurdalnymi. Śmiech zamiera w piersi, a Trzmiel stojąc oko w oko z widzami, z twarzą oświetloną punktowym światłem wstrzymuje im oddech.
Świetnym pomysłem było wzbogacenie składu Papahemy o aktorów Teatru Żydowskiego. Piotr Sierecki kreujący Ludwika Zamenhofa ma napisane przez Magdalenę Drab genialne kwestie o stworzonym przez siebie sztucznym języku. „900 słów to mniej niż zna trzylatek” – a jednak wystarczyło, by zaciekawić świat. Kiedy zastanawia się, dlaczego nie wyszło, czemu świat się nie przekonał – wzbudza refleksję także u widzów. A przy tym – jak wszyscy w tym spektaklu – śpiewa i tańczy. Jeszcze bardziej żywiołowy taniec – jakby rodem wywiedziony z kabaretu, no i biorąc pod uwagę kontekst, filmu „Cabaret”, prezentuje Marek Węglarski, jakiemu przypadła rola Samuela Goldwyna – tego od studia filmowego Metro-Goldwyn-Meyer z legendarną czołówką z lwem. Wszystko podlane humorem, z momentami bardzo przebojową muzyką Ignacego Zalewskiego.
Widać i słychać, że mimo skromnej obsady i niewielkiej przestrzeni scenicznej, Gosia Dębska reżyserując spektakl ściśle współpracowała z odpowiedzialną za ruch sceniczny Agnieszką Konopką. Do tego konsultacje choreograficzne Moniki Kołodziejskiej i Krystyny Dębickiej i mamy emocjonalny rollercoaster na wyjątkowym poziomie. Sceny zbiorowe, układy poszczególnych scen przykuwają uwagę i zwyczajnie cieszą oko.
Oglądając „Madagaskar” co chwila można śmiać się i wzruszać, oburzać i czuć wściekłość z powodu ludzkiej głupoty, niczym nie uzasadnionego rasizmu. Wydaje się też, że warto znać choć trochę historię, by w pełni zrozumieć przesłanie sztuki. Ale od czegóż mamy wyszukiwarki – kto nie słyszał nigdy o Helenach Deutsch i Rubinstein, chce sprawdzić, skąd pochodził Samuel Goldwyn, jakie nazwisko miał ojciec Stanisława Lema – może poszerzyć swoją wiedzę kilkoma kliknięciami. Teatr Papahema we współpracy z pedagogami przygotował też oparte o spektakl bezpłatne konspekty lekcji – zatem okazji do pogłębiania wiedzy dla młodych widzów też nie zabraknie. Polecam.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz