Agnieszka Pilecka – I used to live here. Uchodźcy w Galerii Fotografii Galerii im. Sleńdzińskich

Agnieszka Pilecka - I used to live here, Galeria im. Sleńdzińskich, fot. Jerzy Doroszkiewicz

Czarno-białe kadry wypełniają trzy sale Galerii Fotografii Galerii im. Sleńdzińskich. Agnieszka Pilecka w Reyhanji, małym miasteczku przy granicy turecko-syryjskiej sfotografowała uchodźców z syryjskiego Aleppo.

Wchodząc do Galerii Fotografii Galerii im. Sleńdzińskich i poruszając się zgodnie z kierunkiem zwiedzania wystawy trafiamy na olbrzymią panoramę Reyhanji. Słońce skryło się za chmurami, na niebie pojawiły się ptaki, gdzieś w dole widać niewielkie miasteczko. Czy zatrzymane w kadrze ptaki przynoszą dobrą nowinę, czy wprowadzają nas w los wędrowców bez domu? Za chwilę możemy się przekonać, że Agnieszka Pilecka jest fotografem o niezwykłej wrażliwości na ludzką krzywdę.

ZOBACZ GALERIĘ (12 zdjęć)

– Pojechałam tam zbierać historię kobiet, które zostały właściwie tam uwięzione, na takim skrawku ziemi – wspomina Agnieszka Pilecka. – Te kobiety straciły wszystko – domy, swoich mężów, najczęściej to są wdowy z dziećmi. Turcja przygarnęła je z dobrej woli. Nie badałam co one tam robią, z czego żyją, jak to w ogóle wszystko wygląda. Te kobiety są bez środków do życia, najczęściej są niestety niepiśmienne, co potęguje problem całego ich jestestwa w tym miejscu.

Wśród uchodźców przeważają kobiety, mężczyzn jest niewielu.

– Byli po ogromnych traumach – opowiada Pilecka. – Siedziałam naprzeciwko takiego pana, który opowiadał swoją historię, trzymałam aparat i łzy mi leciały.  Pozwolił zrobić zdjęcie, był tego świadomy, natomiast był tak przejmujący, że wiedziałam że to co zrobię to i tak na tym zdjęciu nie tego nie będzie. Zrobiłam ten portret, ale nawet mu nie pokazywałam. Cały czas obawiał się o swoją rodzinę, dzieci, które zostały w Syrii. Uciekł stamtąd, bo był wcielony do wojska, a nie chciał walczyć.  Kładziono jego głowę na pieńku i jakby symulowano odrąbywanie. W ten sposób ścięto mu koniec głowy, a drugi raz część ucha. Był w takiej czapeczce i pokazywał te miejsca. To się dzieje, i cały czas to jest i trudno powiedzieć, kiedy to się skończy.

Na jednej z fotografii kobieta trzyma płaszcz. Klasyczny kadr kryje w sobie kolejną dramatyczną historię.

– Płaszcz pozostał jej po mężu, z którym udało jej się przedostać do Turcji – wyjaśnia Agnieszka Pilecka. – Był starszym panem, ale brał udział w wojnie. Natomiast po przyjeździe do Turcji zachorował i nikt go nie chciał leczyć. Każdy mówił, że ta jego boleść, choroba nie jest spowodowana wojną. Nie mieli żadnego ubezpieczenia i dopiero po wielu takich trudnych sytuacjach szpitalnych okazało się, że to rak. Ucięto mu nogę i ten mąż poprosił ją, że noga nie może po prostu zostać na tej ziemi, w Turcji, bo nie wie co ma tu robić. Kobieta była zmuszona do tego, żeby tę nogę przenieść przez zieloną granicę pod ich dom. I z amputowaną nogą w plecaku powędrowała przez zieloną granicę. To jest dosyć niedaleko, bo one mieszkają w Reyhanji około 30 km od swoich domów. Niestety później mąż zmarł i tego męża później w jakiś sposób też potaszczyła, bo on strasznie płakał umierając, że nie znajdzie swojej nogi. Nic po tym mężu jej nie zostało, nawet żadne zdjęcie. Wszystko to co zostało w domu to zostało zniszczone.  Opowiadając o mężu wyciągała jego płaszcz.

Fotografowanie osób opowiadających takie pełne emocji historie nie jest łatwe.

– Było wcześniej ustalone, że robię tym kobietom zdjęcia – podkreśla Pilecka. – Natomiast te momenty, w których one chciały, żeby te zdjęcia były robione, nie są momentami fotograficznymi. Chciały być uśmiechnięte, zadowolone. Najczęściej dopiero po długich rozmowach, wchodzeniu w temat, po wysłuchiwaniu ich decydowałam się na uchwycenie pewnych momentów.

Na wystawie obok zdjęć o klasycznych wymiarach zestawione są również zdjęcia formatu pocztówkowego. Autorka tłumaczy, że taki zabieg zastosował Grzegorz Dąbrowski, kurator wystawy, bo niektóre zdjęcia są dosyć drastyczne i nie była przekonana, żeby je pokazywać.  Przykładem jest zdjęcie kobiety z dziećmi obserwującej coś w telefonie. Jak się okazuje, na umieszczonej obok małej fotografii widzimy obraz z telefonu. Martwego człowieka.

– Umarł dwa dni wcześniej przed naszą rozmową i to było na tyle świeże, że każdemu kto przychodził do tego domu to zdjęcie było pokazywane – wspomina Pilecka. – To było wszystko przeżywane, były jeszcze te płacze. To takie przejmujące dostać takiego sms-a i widziałam, że te kobiety później na te inne sms-y też tak reagowały albo nie chciały do nich zaglądać albo dopiero po jakimś czasie.

ZOBACZ GALERIĘ (12 zdjęć)

Agnieszka Pilecka na poznawaniu, rozmowach i fotografowaniu uchodźców w Reyhanji spędziła sześć tygodni. Dla wielu kobiet była pierwszym żywym kontaktem z kulturą europejską, Zachodu.

– One miały jakieś wyobrażenie o Europie, o Niemczech – wspomina Pilecka. – Próbowałyśmy im wyjaśnić, że to nie jest tak, że kto przyjeżdża do Niemiec to od razu dostaje pieniądze.  Były bardzo zdziwione i chłonne takiej wiedzy, prawdy od nas jako od osób stamtąd. Po naszych rozmowach powiedziały, że absolutnie się tam nie wybierają, że to nie jest dla nich świat i one tam się nie odnajdą – niepiśmienne kobiety, praktycznie nie mające zawodu.

Na innym zdjęciu jest dziewczynka, która mając 12 lat idąc do szkoły w Syrii została postrzelona przez snajpera. Prosto w plecy. Została sparaliżowana od pasa w dół. Pilecka pomogła ją zawieźć do szpitala.

– Była pogodnie nastawiona, nie wiem, czy tak bym potrafiła – konkluduje Pilecka.

Fotografie powstawały przed pięcioma laty. Zanim autorka zdecydowała się pokazać je w Białymstoku, prezentowała innym fotografom we Włoszech, a później mieszkańcom Grodna.

– Podeszły do mnie zwykłe kobiety i powiedziały, że nie będą myśleć, jak źle jest na Białorusi, skoro inne kobiety cierpią jeszcze bardziej – wspomina Pilecka. Autorka jest otwarta na inne kultury, religie, podróżuje po świecie, często gotuje z kobietami, choćby w Iranie. I wciąż spotyka osoby, które nie umieją czytać i pisać. A jak esemesują? Wysyłając sobie zestawy emotikonów.

Wystawa nosi tytuł „I used to live here”.

– Ktoś napisał te słowa na jakiejś starej kamienicy – wyjaśnia autorka wystawy. – Pomyślałam, że jest to takie wymowne, bo oznacza, że mieszkałem. A gdzie będę mieszkać jutro? Nie wiem. Co zostanie? Wielka niewiadoma.

#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz

 

ZOBACZ GALERIĘ (12 zdjęć)

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.