Aleksandra Szarłat – SPATiF. Upajający pozór wolności
Klub Aktora Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu był towarzyskim, kulturalnym i informacyjnym centrum stolicy. Tak uważali jego bywalcy, i ci, którzy o owym klubie tylko słyszeli, bądź czytali. Legendę siedliska ówczesnych celebrytów stara się opisać Aleksandra Szarłat w opasłym tomie „SPATiF. Upajający pozór wolności”.
Księga ta, rezultat kilkudziesięciu wywiadów i niezliczonych godzin wszechstronnego researchu, na swój sposób może być kompendium wiedzy o ówczesnym życiu towarzyskim i uczuciowym, że zacytuję Leopolda Tyrmanda, ówczesnych celebrytów. Dziś tym mianem określa się osoby znane z tej racji, iż są znane, wówczas byli nimi aktorzy, reżyserzy, pisarze, poeci, a nawet krytycy. Intelektualna i artystyczna elita, a przy tym ludzie z krwi i kości – lubiący się zabawić, imprezować, popić, poromansować. Tyle, że nie w przypadkowym towarzystwie, a w gronie osób dorównujących sobie intelektem, a jeszcze lepiej, nietuzinkowym dowcipem. Bywalcy ze starej gwardii, jak Antoni Słonimski, nieco młodsi, jak Józef Hen, czy Tadeusz Konwicki. Aktorzy i literaci aspirujący do środowiska i kręcące się wokół nich dziewczyny, czasem też i kapłanki płatnej miłości. Jest tych opowieści – pełnych staromodnej pikanterii, ociekających alkoholem, w tym zbiorze sporo, ale też i nazwisk, które i dziś wywołują żywsze bicie serca – nie brakuje. Od Agnieszki Osieckiej, Marka Hłaski, Zbyszka Cybulskiego przez pisarzy alkoholików pokroju Ireneusza Iredyńskiego czy Jonasza Koftę, po aktorskie legendy – Zofię Czerwińską czy Ignacego Gogolewskiego.
Ów Klub Aktora jawi się dla wielu rajem na ziemi, oazą, enklawą innego świata, wielu rozbitkom życiowym zastępuje dom. I oni i autorka starają się wytłumaczyć czytelnikom ich świat, ich wybory. Bo jakże tu po udanym spektaklu, kiedy adrenalina buzuje, a w domu nie ma nic do zjedzenia – iść spać na głodniaka? A w SPATiFie kuchnia przy tym podobno była wyśmienita, a przy tym i niedroga – na aktorską kieszeń. Bo trzeba też pamiętać, że lata 60. XX-wieku nie rozpieszczają twórców. Mimo, że nie pracują na etatach, nie zawsze mają pieniądze. Nie grają w reklamach, nie mają kontraktów na twarze szamponów czy środków na odchudzanie. Mogą tylko występować, literaci często chałturzą, by mieć co zjeść albo czym zapłacić za czynsz. Choć to także czas, kiedy komunistyczna władza ich na swój sposób hołubi. Ułatwia zakup auta, znalezienie lokum, przymyka oczy na jazdę po pijaku, czasem za to uda się zwerbować kolejnego donosiciela.
Aleksandra Szarłat podzieliła swoją monografię na kilka części. Rozpoczyna od opowieści o hartowaniu się polskiej kultury tuż po zakończeniu II wojny światowej, ale główną część opowieści poświęca złotym latom Klubu. Opowiada o najważniejszych bywalcach, sypie anegdotami, przytacza mniej lub bardziej znane dykteryjki. Dzisiejsi studenci kulturoznawstwa powinni tę pozycję trzymać przy łóżkach, zanim nie nuczą się jej na pamięć, no chyba że wolą studiować bohaterów uniwersum Marvela. Na łamy książki stale powraca polityka – a to proces Janusza Szpotańskiego, a to wybuch antysemityzmu. Kto dziś pamięta, jak komuniści podziękowali twórcy polskiej szkoły operatorskiej prof. Stanisławowi Wohlowi czy twórcy pierwszej polskiej kolorowej superprodukcji „Krzyżaków” Aleksandrowi Fordowi? Minęło ponad pół wieku, a antysemickie upiory wciąż krążą nad Polską. I tak od barwnych ekscesów Wojtka Frykowskiego, czy chamskich tekstów Jana Himilsbacha przenosimy w świat niechcianych pożegnań Dworca Gdańskiego.
I jest jeszcze część trzecia. Litościwie najkrótsza, traktująca sytuację z dystansem, z rezerwą podchodząca do pozostałych akt esbeckich sprawa współpracy środowiska z komunistyczną bezpieką. Ale jest obecna, by nikt nie mógł powiedzieć, że książka powstałą tylko po to, by żerować na nostalgii za PRL-em, światem sprzed 60-70 lat. Autorka stara się nie oceniać wyborów dokonywanych przez artystów i w czasach antysemickiej nagonki, i gierkowskiego „pomożecie” i decyzji podejmowanych w stanie wojennym. Ba, nawet oddaje głos żyjącemu podczas tworzenia książki Ignacemu Gogolewskiemu, pozwalając wytłumaczyć się z decyzji sprzed czterech dekad. Uczciwości reportażystce nie można odmówić.
Lektura książki to bez wątpienia powrót do czasów fantastycznych sukcesów polskiego kina, prężnych pism literackich, ciekawego teatru radia i telewizji. Czasów widzianych jednak mimo wszystko, przez różowe okulary, tych którzy więcej czują, ale i więcej mogli. Czasów bezpowrotnie minionych.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz
Aleksandra Szarłat – SPATiF. Upajający pozór wolności
Wydawnictwo Czarne