Aneta Prymaka-Oniszk – Kamienie musiały polecieć. Wymazywana przeszłość Podlasia
Aneta Prymaka-Oniszk książką „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy” otworzyła polskim czytelnikom oczy na trudną historię ziem dzisiejszego Podlasia. Teraz, sięgając po historię mordu na własnym dziadku, po raz kolejny pisze o czymś, o czym większość obywateli Polski nigdy nie słyszała, bądź słyszeć nie chciała.
Aneta Prymaka-Oniszk pisząc „Kamienie musiały polecieć” prowadzi prywatne dziennikarskie śledztwo. Chodzi o zamordowanie jej dziadka, w jego własnym domu, przez umundurowanych Polaków, którzy w maju 1945 roku strzelali do ludzi. Dlaczego? Czy dziadek był czemuś winien o strzelał? Czy miał rację- jeśli w ogóle można mieć rację wydając na kogoś wyrok bez sądu?
By zrozumieć sytuację w jakiej znalazła się Kuźnica – dziś miejscowość graniczna w województwie podlaskim – trzeba cofnąć się w przeszłość i zrozumieć skąd wzięła się na tych terenach prawosławna ludność. Dowiedzieć się, jakie były jej przekonania, czy uważała się za prawosławnych Polaków czy wyznających prawosławie Białorusinów. Tak czy inaczej – władze II Rzeczypospolitej traktowały ją jak ludność drugiej albo trzeciej kategorii. Gnębioną, prześladowaną przez urzędników, zmuszaną do zmiany wyznania. Tuż przed wybuchem II wojny światowej obserwującą z reguły w milczeniu burzeniu dziesiątków cerkwi – nota bene – budowli zabytkowych, tyle, że służących nie temu Panu Bogu, którego mieli wyznawać prawdziwi Polacy.
Aneta Prymaka-Oniszk przede wszystkim wyjaśnia czytającej katolickiej większości jej sytuację – uprzywilejowania wynikającego właśnie z bycia stroną dominującą. Bo kto dominuje, nie dostrzega lęków czy napięć mniejszości. A objawia się ona w codziennych zachowaniach, obalając wygodny dla wszystkich opcji politycznych mit wielokulturowości. Ot choćby zwracanie uwagi, czy jeden gospodarz nie wychodzi w pole podczas, kiedy sąsiad innego wyznania ma właśnie święto. Czy najprostsza w świecie kwestia zwyczajowego pozdrowienia w okresie Wielkiej Nocy -prawosławni wspominają, że odwiedzając katolickich sąsiadów zwykli mówić „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” – w odpowiedzi nigdy nie usłyszeli „Christos Woskriesie”. Że diabeł tkwi w szczegółach? Ano właśnie.
Kto dziś zrozumie, że powracający do ojczyzny – często po siedmiu latach spędzonych na wygnaniu tutejsi mówili w trzech językach – języku zaborcy, czyli po rosyjsku, „po prostemu” czyli dialekcie białoruskim i wreszcie – po polsku. I że katolicka większość wyzywała tutejszych od kacapów, a oni – będąc mniejszością – nawet jako dzieciaki w szkole nie mieli jak przezywać polskiej większości. Wyśmiewanie z religii, zamykanie przez państwo cerkwi, odebranie monasteru w Supraślu to nie wymysły komunistów tylko decyzje władz odrodzonej po 123 latach zaborów Polski. Podobnie rzecz ma się leżącej niedaleko Wasilkowa Świętej Wody.
Przeżywający kilkukrotne przewalanie się frontu przez wieś mieszkańcy dobrze wiedzą, jak bezwzględni i zdemoralizowani byli Sowieci, jak Niemcy traktowali odpowiedzialność zbiorową, jakimi zbrodniarzami byli własowcy – Sowieci w służbie niemieckiej. Prawosławni z tych rejonów byli wywożeni na roboty do Niemiec, cierpieli głód, nakładano na nich kontrybucje tak samo jak na katolików. Nie przypuszczali, że wejście na te tereny Sowietów i wypędzenie Niemców nie przyniesie im spokoju.
Zarówno z książki Anety Prymaki-Oniszk, jak i z relacji Urzędu Bezpieczeństwa jasno wynika, że nowa władza ludowa nie panowała nad tym terenem. W lasach kryli się uzbrojeni przeciwnicy nowego porządku, dochodzili nowi, wycofujący się choćby z Litwy, a pośród nich nie brakowało zwykłych bandytów.
O ni nocami przychodzili do domów, ustawiali mieszkańców twarzami do ściany i rabowali co się dało – od butów i kożuchów, przez żywność po dziecięce ubranka. A kto miał pecha i rozpoznał wśród uzbrojonych sąsiada, często kończył z kulą w głowie. Dlaczego zidentyfikowani sprawcy zabili dziadka autorki? Są tylko podejrzenia…Że zmuszony był do współpracy z „pierwszymi Sowietami” – katoliccy sąsiedzi również musieli współpracować, ale najczęściej powtarzany motyw, to ten, że skoro zabili, to pewnie było za co.
Czy żona zamordowanego poznała oprawcę własnego męża, jak zareagowała, czy inni bliscy rozpoznawali nocnych rabusiów, którzy biciem wymuszali oddawanie dóbr, nie wyłączając żywności? Aneta Prymaka-Oniszk pisze, że świadectwa przeszłości spisane są niemal wyłącznie przez katolików, a i zauważa przytomnie, że komuniści tuż po wojnie głosili hasła bliskie dzisiejszej prawicy – wielkiej Polski bez mniejszości.
„Wymazywana przeszłość Podlasia” ginie w oczach. Odeszli, bądź odchodzą, ostatni świadkowie mordów i rabunków pod przykrywką walki z komunizmem, mitologizowani żołnierze wyklęci nijak nie pasują do wspomnień o złodziejach kur, świń i kożuchów. Ostatnie świadectwa zapisano gdzieś w prasie mniejszości białoruskiej bądź w Przeglądzie Prawosławnym. Nie wykluczone, że „Kamienie musiały polecieć” powstały w ostatniej chwili. A i tak autorka co i rusz słyszała: „nie rozdrapuj starych ran”. A jednak nie ugięła się. Bo potomkowie ofiar mordów i zabójców wciąż są wśród nas.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz
Aneta Prymaka-Oniszk – Kamienie musiały polecieć. Wymazywana przeszłość Podlasia
Wydawnictwo Czarne