Artystyczna dusza zamknięta w klatce Up To Date [wywiad]
Wisienka na torcie czy na czerstwym chlebie? Jak swój sukces widzi ojciec najpopularniejszego białostockiego festiwalu muzyki elektronicznej Up To Date? Pozdro techno! Z Jędrzejem Dondziło rozmawiał Artur Sabasiński
AS: Opowiedz w jakich okolicznościach rodziło się złote dziecko białostockiej kultury współczesnej…
JD: (śmiech) W gówniarskiej głowie! Zawsze pasjonowałem się muzyką. Gdy rozpoczął się młodzieńczy czas imprez, to już zacząłem kombinować jak robić własne. Minęło kilka dobrych lat amatorskiej praktyki, kiedy w 2009 roku postanowiłem zawalczyć o swoją, dużą imprezę. Jak możesz się domyślić, wielu ludzi pukało się w głowę, mówiło, że to wariacki pomysł.
Nie słuchałem ich zupełnie. Miałem szczęście poznać odpowiednich ludzi, którzy wytłumaczyli mi formalności związane z organizacją imprezy masowej. To bardzo odbiegało od moich ówczesnych doświadczeń.
Przepisy dużych eventów wymagają odpowiednich pozwoleń, kupy biurokracji – tak naprawdę trzeba to przygotowywać cały rok. Krok po kroku, udało się zaproponować miastu I. edycję Up to Date. No i wyszło na to, że Białystok bardzo potrzebował swojego nowoczesnego festiwalu. Dało nam to potężnego kopa, zebraliśmy w sobie energię, żeby to kontynuować. Zdobywane doświadczenie pozwoliło na rozszerzenie oferty wydarzenia na kilka dni. I tak jakoś minęło 10 lat…
AS: Łatwo jest połączyć pracę DJ’a z biurową robotą organizacji wydarzeń? Często bywa przecież, że artyści nie znoszą biurokracji i obowiązków „od do”… Jak się w tym odnajdujesz?
JD: lubię narzekać, ale jak jednocześnie odpowiedzieć uczciwie na Twoje pytanie? (śmiech) Gdy rozpoczęliśmy przygodę pt. „Up To Date Festival”, to minąłem się całkowicie ze swoimi oczekiwaniami. Praca nad papierkami to ogromna większość tej imprezy. Bardzo mnie boli, że biurokracja dominuje, a te przyjemniejsze kwestie związane z eventem pozostają wisienką nie na torcie, a na czerstwym chlebie. Cóż, trzeba to wykonać, by zapewnić naszym gościom maksimum komfortu i bezpieczeństwa. Moja artystyczna część duszy jest, niestety, zamknięta w klatce, bo codziennością są właśnie prace nad festiwalem, inne hobby są na dalszym planie. Dążymy do poszerzenia zespołu – fajnie mieć ekipę godnych zaufania ludzi, którzy mogą nas odciążyć.
AS: Up To Date Festival już na stałe wpisał się w białostocką kulturę. Macie wielu fanów, także zza granicy. Pomimo minięcia się twoich oczekiwań z rzeczywistością początkowych edycji – możesz powiedzieć, że satysfakcjonuje cię obecny kształt tego wydarzenia?
JD: Mam bardzo duże poczucie kolektywności projektu Up To Date Festival. Na sukces tego eventu pracuje masa ludzi z pasją. Kształt festiwalu jest wypadkową wspólnej pracy.
Moja wizja jest jedną z wielu, nie uzurpuję sobie prawa do dyktowania innym własnych oczekiwań czy narzucania pomysłów.
Istnieje sporo ludzi, których praca nadaje tego unikalnego klimatu UTDF – choćby Cezary Chwicewski. Ma ogromny wpływ na kreowanie akcji promocyjnych, marketingu. Innymi słowy, jest odpowiedzialny za to, jak wyglądamy na zewnątrz, a to akurat wyszło nam nieźle. Powiem szczerze, że to jak co roku wychodzimy z opresji czasu, pieniędzy, papierologii jest dla mnie wielkim zaskoczeniem. Niemniej kosztuje nas to przebijanie ścian, wydreptywanie nowych ścieżek, walkę z nieznanym żywiołem. To chyba sekret naszego sukcesu – jesteśmy na tyle odważni, by próbować, a później czerpać satysfakcję z rezultatów.
AS: Gatunkiem muzycznym obecnym na Up To Date, a wciąż wzbudzającym największe kontrowersje, jest moim zdaniem rap. Pozostaje on owiany łobuzerską aurą, ale czy słusznie? Wasz program przewiduje przecież występy raperów o ambitnej twórczości: Włodi, Sokół, Pr8bl3m. Te ksywy będą odpowiednie, by przekonać starsze pokolenia do rapu? Wydźwięk akcji 50+ tworzy właśnie atmosferę łączenia pokoleń.
JD: UTDF nie jest od wpisywania się w gusta. Jednym z naszych celów jest prezentacja różnych gatunków muzycznych. Ktoś, kto przyjdzie na festiwal ma wyjść oczywiście z poczuciem dobrze spędzonego czasu, ale też głową pełną nowych inspiracji muzycznych. Należy uświadamiać społeczeństwu, że pewne rzeczy w kulturze się po prostu dzieją. Łobuzerski rap to coś, szczególnie w kontekście seniorów, co trzeba pokazywać. Niestety, ludzie wciąż szufladkują wykonawców poprzez ich kontrowersyjne teksty. One nie muszą wcale oznaczać, że ktoś jest złym człowiekiem.
Kultura hip-hopowa pozostaje najbardziej stereotypową, zwłaszcza w sferze muzyki. Lata 90., kiedy pojawiały się pierwsze składy, młodzież zaczęła nosić spodnie baggy, a na ulicach było widać skate’ów, to czas ogromnego oporu społecznego przed tymi zjawiskami – szczególnie ze strony starszych pokoleń.
Czas zweryfikował, minęło 20 lat. Czy dzisiejsi weterani rapu to banda degeneratów? Oczywiście, że nie! To pewien obszar kultury, zresztą coraz lepiej zagospodarowany, który trzeba pokazywać szeroko. Wymienione przez ciebie ksywy to sprawdzone marki prezentujące ostatnio wysokiej jakości materiały. My bardzo lubimy ich twórczość, czemu nie dać też szansy innym?
AS: A jak widzi swoją przyszłość Jędrzej Dondziło? Up To Date Festival to twoje miejsce na ziemi, czy masz w zanadrzu nowe projekty?
JD: Festiwal okazał się strzałem w dziesiątkę, obecnie jesteśmy uznawani za kluczowe wydarzenie kulturalne kojarzone z Białymstokiem. Przyszłość przyniesie kolejne zobowiązania, prawdopodobnie zwiążemy się jeszcze bliższą współpracą z miastem. Czuję w związku z tym wielką odpowiedzialność. Choćbym chciał, nie ma sposobu na zamknięcie projektu Up To Date z dnia na dzień. Ta presja ma jednak swoje ujście w innych rzeczach, które staram się robić. Gram na wydarzeniach, ale też organizuję dużo innych, mniejszych imprez. Niektóre są co prawda związane z festiwalem, ale daleko rozszerzają jego formułę. Obecnie nie wyobrażam sobie kontynuacji kariery bez UTDF, tym samym uspokajam, że nie mamy w planach zakończenia festiwalu.
Fotografia: Helena Majewska