Białostocki Teatr Lalek. Andersen kosmiczny agent (zdjęcia)
Małgorzata Sikorska-Miszczuk pisząc tekst sztuki „ Andersen kosmiczny agent” stara się przekazać najmłodszym, jak ważna jest dbałość o planetę Ziemia. Przy okazji zatrudnia do opowieści postaci z bajek Hansa Christiana Andersena i całkiem często mruga okiem w stronę rodziców.
Tekst, jaki napisała Małgorzata Sikorska-Miszczuk zdecydowanie nie jest równy. Może też nie być zrozumiały dla maluchów – szczególnie w połączeniu z otwierającą spektakl sceną z XIX-wiecznej szkoły. Egzaltowana nauczycielka i dzieci-automaty, w dodatku sprowadzeni do dwóch wymiarów z pewnością spodobają się rodzicom. A najmłodszym? Tym wychowanym na wycinaniu z papieru i ożywianiu takich wycinanek – na pewno. Ale czy wszystkim? Kolejna scena, gdzie z mroku wyłania się li tylko twarz Jacka Dojlidko, pomysłowo oświetlona cylindrem, a gdzieś w ciemności czają się strachy – to psychologicznie świetne ujęcie znaczenia baśni w rozwoju dziecka, ale też i wyzwanie dla małych widzów. Bo… „i ciemno i straszno”. Za to kiedy przeniosą się na bajkową planetę Dziewanna – spotka ich feeria kolorów i postaci. W różnorodności jest siła, zdaje się dyskretnie mówić Sikorska-Miszczuk, a scenograf Michał Dracz szaleje z formami. I to przez cały spektakl.
Zastawki pełniące rolę ekranów, ze sprytnie powycinanymi otworami, z których każdy zostanie wykorzystany w odpowiednim momencie, fantastyczna Królowa Śniegu, genialnie wykoncypowane sceny z Imbrykiem, ale też karoca jako metafora statku kosmicznego. Fantazję imć Dracz ma wyśmienitą, a w połączeniu z multimediami wyczarowuje obrazy, które uruchamiają wyobraźnię. I chyba o to w tym spektaklu przede wszystkim chodzi. Zamiast kina science-fiction, gdzie efekty specjalne zwalniają widzów od myślenia, tu mamy znaki, sygnały – dające młodym, i nie tylko młodym, widzom pole do puszczenia wodzy fantazji. Nie brakuje też w elementach scenografii i pomysłach reżyserskich Ewy Piotrowskiej humoru. Ot choćby scena womitowania w nieważkości – dzieci kupują ją bezbłędnie, choć niekoniecznie muszą rozumieć o co chodzi z tym aviomarinem (to nie jest lokowanie produktu – zaznaczają aktorzy). Rodzice z pewnością uśmiechną się podczas spektaklu niejeden raz.
Będzie też niemal filmowa scena miłosna, nieco rodem z telenoweli, ale skoro wiemy, że podstawą dobrego ukształtowania psychiki młodego człowieka jest ofiarowanie mu bezwarunkowej miłości – niech i tak będzie. Ewa Piotrowska przedzierając się przez meandry tekstu zrobiła wszystko, by stał się atrakcyjny i zrozumiały dla dzieci. Lalki stolikowe, ruchome machiny, projekcje wideo – wszystko to składa się na spektakl, z którego można wyjść z pieśnią na ustach. Taki był zresztą chyba zamysł reżyserki. Publiczność nie ma wątpliwości. Bije brawo, dopóki nie umilknie muzyka.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz