Białostocki Teatr Lalek. Joanna Drozda wyreżyserowała musical Serial Killer Story
Komedia kryminalna z kilkunastoma piosenkami, czyli musical „Serial Killer Story” wyreżyserowała znana z „Hotel Ritz. Musical” Joanna Drozda. I krótko mówiąc – choć spektakl trwa długo – znowu się udało.
Ale jak nie udać się miało, kiedy nieprawdopodobny słuch językowy i talent do wielopiętrowych skojarzeń, które wręcz trudno spamiętać, bo jedno goni drugie spotkały się z genialną aktorską materią. A Joanna Drozda z poszanowaniem zasad zrównoważonego rozwoju lepi swoje ciasto co i rusz dosypując rodzynków cytatów wszelakich w takiej obfitości, że ów keks można łykać bez popitki.
Patent na fabułę jest prosty jak wszelakie seriale kryminalne. Mamy trupy, seryjnego zabójcę, który bawi się z przygłupią policją w kotka i myszkę i chciałby już dać się złapać. Na pojmaniu złoczyńcy każdy może coś ugrać, a wybawieniem będzie wcale nie ostatni docent ze „stolycy”.
Żeby było pikantniej mamy i wiarołomne i zdradzane żony, nieszczęśliwych synów i wspólne odgadywanie, kto zabija. Bon motów spamiętać nie sposób, cytatów muzycznych jest bez liku, a publiczność, ta dobrze wychowana, każdą piosenkę nagradza brawami, a i perły humoru takoż, o ile nadąży za dialogami. Bo Drozda to potrafi. A że scenę Białostockiego Teatru Lalek poznała od podszewki, potencjał aktorów też nie jest jej obcy, to sięgnęła po wszystko z zachłannością, acz obsadowym umiarem.
Kilka planów na scenie, obowiązkowe wykorzystanie balkonu, wejście na scenę z widowni, a do tego filmiki z centrum Białegostoku, sklepów i pionowe „live” wideo dopełniają całości. Są też lalki – męski trup z gąbki – oczywiście znany innych przedstawień aczkolwiek z detalem, którego wykorzystanie podobno uszczupliło widownię już po pierwszym kwadransie musicalu. Są też lalki jawajki, muppety, w niektórych scenach jeden aktor animuje po kilka naraz! No i wreszcie aktorzy – ubrani przez Mateusza Karolczuka trochę po stereotypach, ale jakim smakiem. Ot choćby uszyta specjalnie dla twardej biznesłumen kreowanej przez Grażynę Kozłowską bluzka.
Wyobrażająca Brygidę Sum lalka ma identyczną. Chyba, że razem ubierały się w Telimenie. Pozostając przy postaci pani owego małomiasteczkowego miasteczka – rola to solidna, pełna emocji, nie wyłączając erotycznych uniesień i przebieranki w domu spokojnej starości „W sumie lepiej” i wokalnie pyszna. A niezrównany Marcin Nagnajewicz pisząc Kozłowskiej duet z Urszulą Chrzanowską – wiarołomną złodziejką mężów, a zarazem prowincjonalną prokurator w tym przedstawieniu, świetnie ukazał woman power – także wokalną. Czuć w tym gardło trenerki – Weroniki Bochat.
Można też przypuszczać, że wsparła ona interpretacyjnie mega przebojowy song Magdaleny Ołdziejewskiej w stylu hitów, jakie w latach 60. XX wieku produkował Phil Spector. A to tylko a właściwie aż – Marcin Nagnajewicz napisał piosenkę, że aż miło. I to niejedną, a bodaj – 15 – poczynając od swingującej czołówki. U2Verka Ołdziejewskiej, która będąc absolwentką szkoły muzycznej II st. z poczuciem rytmu i intonacją nie ma problemu, odważnie sięga nawet po saksofon.
Dyplomowana wiolonczelistka – Urszula Chrzanowska znakomicie gra namiętną prokuratorkę i kandydatkę w wyborach samorządowych. Plastyczna twarz, gra całą sylwetką, nie zapominając się ani na chwilę w scenach zbiorowych. Doskonałe trafienie obsadowe.
Neurotyczny psychiatra Artur Dwulit po raz kolejny może pokazać, że jest niezgorszym tancerzem, a przy tym ma swój nowy instrument klawiszowy i nie waha się go użyć pod czujnym okiem Nagnajewicza.
Co ciekawe – Maciej Zalewski, który nie chce być jutuberem tylko lokalnym Patrykiem Vegą śpiewa najpierw duet z Ołdziejewską, a potem świetnie wypada w triu z Dwulitem i Michałem Jarmoszukiem. Ten ostatni – to także nagrywający płyty i koncertujący muzyk, ale tu ma do zaśpiewania naprawdę pełne emocji partie. I paradoksalnie – choć to komedia i fikcja – wypada nad wyraz przekonująco. Świetny aktor, także lalkowy.
Mateusz Smaczny jako kochliwy policjant potrafi i zaszaleć z „suszarką” i zagrać szturmową policyjną tarczą „deszczową piosenkę” i zamienić się w rockowego muzyka. A kiedy przy pianinie śpiewa w manierze Ralpha Kamińskiego – niemal łza się kręci.
No i wreszcie on – wcale nie ostatni docent – Roman Tyczny z Warszawy i jego metoda sztucznej empatii. A co za dedukcja i skojarzenie z Tymiankiem – policjantem, który się przy nim rozwinie niczym rozmaryn – ach ta błyskotliwa Drozda. Błażej Piotrowski to aktor równie wybitny co ofiarny. Tu ucharakteryzowany przez Karolczuka na krzyżówkę Colombo z Blues Brothers jest jak zawsze w formie. Nie rzuca się na gitarę, raczej rzuca gitarami, a na fotelu z „Little Shop of Horrors” wyjątkowo mu do twarzy. I jeszcze animuje jawajką – podobnie jak Jarmoszuk.
Na scenie dwoi i się troi Marcin Nagnajewicz – kilometry przemierzone góra-dół – jak dla mnie się podoba. Bo też i muzyczny recykling to najlepszy patent na sukces od czasów inżyniera Mamonia, a co dopiero doktora Nagnajewicza. Biorąc pod uwagę, z jaką wprawą gra solówki na gitarze elektrycznej i wykorzystuje elementy folku w scenie z szeptuchą, to i pewnie zamaskowany bez problemu odnalazłby się w zespole Patriarkh.
Lalki – małe i duże Michała Wyszkowskiego i świetny trailer Michała Głaszczka dopełniają listy płac. A wrażliwi, w scenie z tańcem z lalką udającą ciało wyciągnięte z prosektorium – niech na trzy minuty zasłonią oczy, choć scena wizualnie wypada znakomicie.
Niestety – tempo siada pod koniec drugiej części. Wszak jesteś w środku komedii i psychoanalityczne spotkanie jak i walki na dentystycznym fotelu zaczynają męczyć. Ale taka jest wszak konwencja seriali. Aha – 99 procent widzów pewnie będzie uważało, że maska seryjnego mordercy nawiązuje do bajki o Czerwonym Kapturku, bo i lalka wykonująca erotyczny taniec tak jest odziana. Jednak znając dociekliwość Joanny Drozdy do badania białostockich mitów i legend stawiam na sławny artykuł z internetowego wydania Poranny.pl z 11 czerwca 2009 roku: „Boże Ciało: „Człowiek-wilk” obserwował procesję”. Nie wierzycie – wyguglajcie, a przede wszystkim pobawcie się na „Serial Killer Story”. Satysfakcja gwarantowana.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz