Białostocki Teatr Lalek. „Zemsta” według Pawła Aignera to sztuka totalna
Paweł Aigner, reżyser który uwielbia produkować epickie opowieści, bawić widzów i wodzić za nos – wziął na warsztat najbardziej znane dzieło hrabiego Fredry. I dowiódł, że w XXI wieku to nie w durnych bulwarówkach, tylko w rymowanym tekście tkwi wielka siła. Bo jakże on polski, a tak naprawdę – ponadnarodowy.
Czy to opowieść o władzy? A czemuż by nie? Wszak Cześnik do biednych nie należy, a kto ma złoto, ten i za czasów Fredry i dziś kupić może niemal wszystko. Zatem zarzucenie parolu na młódkę przez starzejącego się hreczkosieja nie jest niczym niezwykłym i nie potrzeba tu szukać odwołań do jakiegoś Nabokova. Bo i owa Klara – reżyserowana przez Pawła Aignera na wzór cnót nie wygląda. Bo tekst Fredry tekstem, ale inscenizacja mówi swoje. A w wymyślaniu przezabawnych detali Aigner jest mistrzem. A że ma do dyspozycji autentyczne gwiazdy białostockiej sceny – wszystko wydaje się, jakby działo się od niechcenia.
Ot choćby dłoń Józefa Papkina (brawurowy Michał Jarmoszuk) uwięziona (?) pomiędzy nogami Cześnika (koncertowy Ryszard Doliński). Bo ileż możliwości pieprznej interpretacji zawiera ten króciutki gag w połączniu z jarmoszukową vis comica. A kto przyjdzie z teatralną lornetką, dostrzeże na piersi „lwa północy” medale rodem z czasów PRL-u. Bo tu równie dobrze jak reżyser zabawiła się Magdalena Gajewska. A scenografia którą zbudowała… Na pewno do każdego spektaklu będzie potrzeba odtwarzania przynajmniej jednego wielkoformatowego portretu… Ale cicho, sza, bo zniszczę przyjemność wejścia w środek „Zemsty” przyszłym widzom, zwłaszcza tym z pierwszego rzędu.
Wacław (Mateusz Smaczny) i Klara (Magdalena Ołdziejewska) niewiele tu mają wspólnego z Romeo i Julią. Są zdecydowanie dużo gorętszą parą, a scena z wykorzystaniem jakowejś półkanapy to jeden z genialnych pomysłów reżysera. Bo czego nie widać, to sobie możemy dowyobrazić, o ile wcześniej nie rozpłaczemy się ze śmiechu. A to dopiero początek…
W roli podstoliny występuje niemniej brawurowa Barbara Muszyńska-Piecka. I podobnie jak w „Garderobianym” – jej rola jest niezwykle wyrazista i choć rzecz jasna utrzymana w tonie komediowym, to nie brakuje w niej erotycznych podtekstów. A że „każdy facet to świnia”, jak śpiewał niegdyś Big Cyc, to i Wacław i Cześnik w pewnym momencie tej opowieści udowodnią to widzom bez słów! Oto potęga wyobraźni połączona z potęgą reżyserii.
Kiedy Paweł Aigner podkreślał, że za sceny pojedynków odpowiadał Rafał Domagała, wydawać by się mogło, że „ten miś musi być drogi”. Wystarczy jednak przyjrzeć się fotografiom, a najlepiej zobaczyć na własne oczy, że zbiorowe sceny z wymachiwaniem szablami na kilku fechmistrzów zostały wyreżyserowane w sposób widowiskowy i miły oku wychowanemu na przykład na serialu „Czarne chmury” nie wspominając o „Panu Wołodyjowskim”.
Perełkami są postaci grane przez Krzysztofa Bitdorfa – wystarczy przyjrzeć się z jakim szacunkiem podchodzi do pożywienia, czy Krzysztofa Pilata, który traci palec. Tego nie można przegapić! Świetnie też fechtują Piotr Wiktorko i Maciej Zalewski, a kiedy śpiewają – zdaje się że muzyka czyni coś więcej niż tylko łagodzi obyczaje. Zbigniew Litwińczuk fantastycznie wygląda w sarmackiej charakteryzacji – szkoda, że nie ma zbyt wiele do zagrania.
I jest Rejent, czyli Wiesław Czołpiński. Zdystansowany, ale wystarczająco denerwujący, by Wacław-Smaczny złamał dane przez Aignera słowo i dołożył jedno słowo od siebie do tekstu „Zemsty”.
Paweł Aigner tekst Fredry momentami całkowicie stawia na głowie, przełamuje schemat trącącej myszką lektury i setek podobnych interpretacji, nawet, kiedy szlachciurami były kobiety. Na taką „Zemstę” warto przyjechać do Białegostoku. Oby wystarczająco często gościła w repertuarze Białostockiego Teatru Lalek.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz