Bitcoin – nowy początek w świecie finansów, czy stara opowieść o wielkim złudzeniu
W Norylsku na kole podbiegunowym górnicy porzucili wydobycie niklu i postanowili wydobywać bitcoina, w irańskich miastach regularnie dochodzi do przerw w dostawie energii elektrycznej z powodu wzmożonej działalności farm kryptowalut, za osławione bitociny da się kupić już nie tylko heroinę, minę przeciwczołgową i świeżo wyciętą nerkę, ale również pizzę, rosół i luksusowy rejs po Bałtyku.
Słyszałem, że żeby załapać się do przyszłej elity finansowej świata, trzeba mieć w portfelu przynajmniej 0,13 bitcoina. To właśnie ta zdecentralizowana, niezależna od wszelkich rządów waluta ma być środkiem płatniczym przyszłości. Często pojawiają się takie niezależne waluty w niespokojnych czasach. W czasach inflacji lata dziewięćdziesiątych mój dziadek rozliczał się z dekarzem litrem bimbru za dzień. Lub jego równowartością. To była ich zdecentralizowana waluta. Kiedy wartość wenezuelskiego boliwara spadła do jednej pięciomilionowej amerykańskiego dolara Wenezuelczycy też rzucili się na poszukiwanie niezależnej waluty, znaleźli je w mitycznej krainie Azeroth, dociera się do niej grając w Warcrafta. Mityczne złoto z mitycznej krainy stało się prawdziwą walutą Wenezueli. Nie jest to jakość szczególnie dziwnie. W końcu każdy pieniądz też jest mitem. Pieniądz to fikcyjna opowieść, w którą umówiliśmy się wierzyć wszyscy. I dopóki wszyscy będziemy wierzyć w te opowieść zabawa w pieniądze będzie mogła trwać. Tak jak zabawa w płacenie plastelinowymi kulkami za misia, będzie trwała, dopóki ktoś nie zepsuje jej mówiąc: To przecież tylko kulki z plasteliny, nie dam ci za nie misia.
Żeby nikt nie zepsuł nam zabawy w pieniądze umieszczamy na monetach wizerunki wielkich królów, a na banknotach – święte symbole i zamaszyste podpisy szefów banków centralnych. Pamiętam jak kiedyś dziadek zepsuł mi zabawę w pieniądze, gdy kupił za stówkę 100 moich złotówek ze świnki skarbonki i użył ich jako podkładki pod gwoździe, bo podkładki kosztowały prawie cztery złote.
Ależ ściskało mi się serce, gdy widziałem dumne orły (na szczęście bez korony) przebijane na krokwiach potężnymi gwoździami. Pod kilkanaście ostatnich gwoździ dziadek położył piątka z rybakiem, które dziś warte są 70 zł. Gdyby dziura w środku nie obniżyła ich wartości, kilkanaście nędznych wtedy piątaków warte byłoby dzisiaj prawie tyle, co cały dziadkowy dach. A za sto lat mogą przewyższyć wartość domu. Chociaż jako środki płatnicze są zupełnie bezwartościowe. Wartość pieniądza zmienia się wraz z opowieścią.
Kto ma lepszą opowieść, ten ma silniejszą walutę. Jedna z najsilniejszych walut świata od lat uwiarygadnia się hasłem „Bogu ufamy”. To piękne, ale i przy okazji trochę przerażające, że wszystkie wielomiliardowe fortuny Muska, Gatesa czy Lewandowskiego oraz nasze zaskórniaczki warte są tyle, co ogólnoświatowe słowo honoru. Które jeździ na pstrym koniu. Kiedyś Polinezyjczycy umówili się na muszelki i jeszcze 150 lat temu, tak się tam rozliczano. Teraz pewnie nie chcą muszelek, wolą dolary. W innych regionach świata umawiano się na sól, na futra, a na jednej z indonezyjskich wyspie umówiono się, że środkiem płatniczym będą wapienne dyski, dość nieporęczne, bo potrafiły ważyć grubo ponad tonę, więc biedniejsi bywali właścicielami jednej tysięcznej dysku. Legenda powiada, że kiedy kilku żeglarzy straciło pewnego razu swój dysk w czasie sztormu. Żeby im pomóc uznano, że mają prawo płacić udziałami w zatopionym dysku, a nawet przekazać prawa do zatopionej waluty swoim dzieciom.
Bitcoin jest podobnie niewidoczny jak indonezyjski dysk wapienny, pożądany niczym muszle i niezależny od rządu jak dziadkowy bimber. Nie jest więc w zasadzie niczym rewolucyjnym. Przed nami roztacza się po prostu nowa wersja starej opowieść, która tak skutecznie zawładnąła naszą wyobraźnią, że w ciągu 12 lat cena bitcoina wzrosłą z 60 centów do 40 tys dolarów.
Najwyraźniej wyczerpuje się nasze zaufanie bankom centralnym, nie kręcą nas już ponurzy królowie na awersach monet i znaki wodne na banknotach. Chcemy rozliczać się sami, bez pośredników, szybko, tanio i anonimowo, a takie obietnice daje nam dziś tylko mit o bitcoinie. Stworzył go pewien tajemniczy dobroczyńca ludzkości, który pozostaje bezimienny niczym Bunksy, miliony wyznawców nowej waluty szukają jej dniem i nocą przy pomocy tajemniczych koparek, tak jak kiedyś poszukiwacze złota w El Dorado. I choć wydobycie jednej monety w warunkach domowych zajmuje średnio dwa miliony lat to fakt ten tylko przydaje romantyzmu nowej opowieści. Podobnie jak barwne legendy o Stefanie Thomasie, który zapomniał hasła do swojego rachunku, na którym zgromadził bitcoiny warte pół miliarda dolarów. I teraz nie ma takiego okienka, do którego pan Thomas mógłby się zgłosić z reklamacją. Niezależny, zdecentralizowany system przewidział 10 szans na wpisanie prawidłowego hasła, potem konto się zamyka. Na zawsze. Panu Thomasowi zostały dwie ostatnie próby.
Jest też opowieść o poszukiwaczach złota w Indiach, którzy porzucili kilofy i miski do płukania kruszcu i zatrudnili się w farmach kryptowalut. Czyżby bitcoin wart był więcej niż bezcenne od wieków złoto? Chyba tak, złota w obiegu jest przecież coraz więcej, więc jego wartość w dłuższej perspektywie może tylko maleć, a bitcoinów zawsze będzie tylko 21 milionów. Nikt ich nigdy nie dodrukuje i nie podrobi, bo strzeże ich tajemniczy łańcuch bloków. Fakt, że nikt nie rozumie filozofii jego działania jest najlepszym dowodem na to, że bitcoin jest superbezpieczny i jest w stu procentach Twój. Ani sąd, ani złodziej, ani komornik nie mogą póki co zająć twego bitcoinowego konta.
Jeszcze parę lat temu miałem ochotę zainwestować kontrolnego tysiaczka w te tajemniczą walutę, ale nie przewidziałem, że ten mit aż tak zawładnie ludzką wyobraźnią. Tak jak mało kto w XVII-wiecznej Holandii spodziewał się, że owładnięci tulipomanią spekulanci płacić będę za cebulkę zwykłego kwiatu równowartość osiemdziesięciu ton pszenicy. Gdybym dołączył wtedy do tej zabwy, miałbym grubo ponad 0,13 bitcoina i zagwarantowane miejsce w szeregach przyszłej superelity. Dziś 0,13 bitcoina kosztuje około 15 tysięcy. Niby dużo, ale z drugiej strony w przedrewolucyjnej Francji ludzie oddawali oszczędności całego życia za akcje fikcyjnych spółek, które miały przywieźć złoto z równie mitycznych krain jak Azeroth. To wszystko jasno pokazuje, że historia pieniądza to odwieczna opowieść o złudzeniu i szaleństwie, która trwa tylko tak długo, jak długo jest w stanie rozgrzewać ludzką wyobraźnię.
Bitcoin rozpala wyobraźnię na tyle długo, że być może ta bańka nie skończy się jak historia holenderskich tulipanów, ale raczej jak historia dolara. Może naprawdę kryptowaluty zakończą erę kontrolowanych przez państwa pieniądza. Przecież jutro za część zakupów zapłacę kuponem rabatowym, który wypluła mi maszyna przy ostatnich zakupach. Brzmi to równie dziwnie jak muszelki, czy bitcoin, ale skoro i ja i sklep temu ufamy, że górna cześć zeszłotygodniowego paragonu będzie taką naszą kryptowalutą, to nic nam nie przeszkodzi by nią była. Potem pewnie pójdę pobiegać, a specjalna aplikacja zamieni moje kilometry w zniżkę na buty. Brzmi to jeszcze dziwniej, ale skoro i ja i twórca apki i producent butów tak się umówiliśmy, to czy coś nas może powstrzymać? Podobnie bitcoin. Będzie nie do powstrzymania, jeśli tylko wszyscy mocno w niego uwierzymy.