BTL. Paweł Aigner i Krzysztof Bitdorf, czyli Garderobiany
Paweł Aigner, reżyser sukcesów spektakli „Texas Jim”, „Kandyd, czyli optymizm” albo ostatnio „Słomkowego kapelusza” tym razem wziął na warsztat komediodramat Ronalda Harwoda „Garderobiany”. Przygotował spektakl zawłaszczający całą dużą scenę Białostockiego Teatru Lalek.
O czym jest „Garderobiany” łatwo się domyślić. Przedstawień w Polsce było już bez liku, a główne role grały takie gwiazdy jak Wojciech Pszoniak i Zbigniew Zapasiewicz albo Jan Englert i Janusz Gajos. Paweł Aigner zaprosił na spotkanie, a właściwie konfrontację na scenie Ryszarda Dolińskiego i Krzysztofa Bitdorfa. I zdaje się, znakomicie współpracuje z kostiumolożką Zofią de Ines. Bo białostocki Garderobiany odziany jest raczej powściągliwie, wręcz z angielską klasyką znaną nam z serii filmów o Bridget Jones, chociaż rzecz dzieje się w Anglii czasu II wojny światowej. Zwykła koszula w prążki, pulower w romby, przyduże spodnie od garnituru, no może tylko buty świadczą o odrobinie szaleństwa. Bo przecież ten facet ma być w cieniu, ma być nie tylko garderobianym, ale wręcz służącym, gotowym na każde skinienie wielkiego aktora, a może swojego pana? Z jakąż miłością opowiada o nim, czyszcząc porzucony w błocie, na środku ulicy płaszcz raglanowy (choć zdaje się, że na scenie jednak ogrywany artefakt ma inaczej wszyte rękawy). Zatem związków i zależności jest tu wiele.
Bo wielki aktor, zwany w skrócie Sir (podobno nie chciał się rozwieść, bo liczył na tytuł szlachecki) starzejąc się odżywa, kiedy trafi do niego odpowiednia doza pochlebstw. Za nic ma krytyków, przekonany o własnej wielkości, wynosi pod niebiosa widownię, ale tak naprawdę chodzi mu o poklask, rodzaj uzależnienia od braw. A zatem teatr od kulis, zaś życie w całej swojej złożoności. Z tęsknotą starszych panów za młodymi spódniczkami, z brakiem szacunku dla bliskich, z walką o lepsze role nie zawsze w etyczny sposób. Z zawiedzionymi miłościami, niespełnionymi ambicjami i strachem przed wykorzystaniem możliwości. W epizodycznych rolach i ich przeżyciach można odnaleźć wiele z życia zwykłych ludzi – nie tylko aktorów.
Paweł Aigner doskonale zna zespół BTL-u zatem nie popełnił żadnego błędu obsadowego. Sir Ryszarda Dolińskiego zdaje się być stworzony przez Harwooda – odpychający, ale budzący litość, zadufany w sobie, ale rozumiejący upływ czasu, słabość starzejącego się umysłu. Można powiedzieć, że Ryszard Doliński wykorzystuje cały wachlarz swojego aktorstwa, by wzbudzić w widzach swoją postacią określone, niekoniecznie pozytywne, emocje. Odżywa, kiedy czuje że scena czeka na niego, słabnie, kiedy zaczyna rozumieć, że jego czas dobiega końca.
I choć nie byłoby Garderobianego bez jego Sira, to właśnie Krzysztof Bitdorf, ten nieborak w sweterku ma tu do odegrania iście makiaweliczną postać. Wzorem rasowego polityka mówi swojemu szefowi dokładnie to, co w danej chwili chce, lub wręcz powinien chcieć usłyszeć, jest też swego rodzaju „uchem prezesa”. To on chce decydować, kto z szefem może pogadać, ba, racjonuje nawet alkohol. Sam też lubi wypić, ale tak naprawdę niewiele o nim wiemy. Może tylko to, że jak aktor, kiedy przyjdzie mu pokazać się przed publicznością, wzorem innych z tej samej trupy, będzie nachalnie pytał jak wypadł. Trochę jak każdy z nas. Mnóstwo emocji, mnóstwo niuansów do wygrania i kolejne potwierdzenie, że Krzysztof Bitdorf nie przypadkiem znalazł się w zespole BTL-u.
Ale Pawel Aigner zadbał też o świetne epizody i mniejsze role. Sylwia Janowicz-Dobrowolska idealnie gra rolę kobiety silnej, która jednak podporządkowała swoje życie miłości, Adam Zieleniecki, nawet w silnym makijażu zdradza swój wielki talent komediowy, Łucja Grzeszczyk – najbardziej filigranowa z całego zespołu, świetnie bawi się swoją postacią. Zbigniew Litwińczuk ma szansę krótko zakląć, ale z jakimże wdziękiem. Publiczność śmieje się w głos. A ta pasja z jaką Krzysztof Pilat wali w taraban, Piotr Damulewicz z laseczką, Wiesław Czołpiński czy Mirosław Janczuk – każdy z nich wie, po co jest na scenie. Podobnie jak Barbara Muszyńska-Piecka – stara panna, dozgonnie zakochana w Sirze – panna pełna honoru, kiedy zwraca mu pierścionek, ale też … Na tę scenę też warto zwrócić uwagę, bo Paweł Aigner zadbał o każdą drobnostkę. Zadbał też o wizerunek sceniczny sztuki.
Piętrowa scenografia Magdaleny Gajewskiej wzbudza podziw, świetny jest też pomysł na ukazanie od kulis owego 227 spektaklu „Króla Leara”. A i na dwa epizody z lalkami też jest miejsce. Tak jak na kolejną dobrą sztukę dla dorosłych w Białostockim jakby nie było Teatrze Lalek. Scenie, która od lat uwodzi i dzieci i dorosłych. „Garderobiany” dzięki zmianom tonacji może wywołać u widzów sporo emocji. Bo mimo wojennego anturażu i widowiskowych nalotów, to opowieść o codziennym życiu, gdzie każdy z nas czasem nie z własnej woli musi być takim garderobianym. A czy musi – to już inna sprawa.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz