Demokracja i muzyka?
Muzyka od punka po skrzypcowy pop, tak – nie pomyliłem się, wypełni najbliższe weekendowe wieczory. Sztuka potrzebuje liderów, czasem tylko może paść pytanie – czy liderom wolno więcej? Pewnie z powodu zbyt wyrazistych liderów rozpadł się już niejeden zespół, a na ekrany kin wchodzi właśnie wyjątkowy film nie o liderze, ale liderce, i to nie zespołu muzyki pop, tylko wielkiej żywej machiny jaką jest dobrze grająca i rozumiejąca, co gra – orkiestra symfoniczna. Ale po kolei.
Zajrzyjmy najpierw za kulisy lokalnych teatrów. Supraski Teatr Wierszalin na swojej macierzystej, pełnej klimatu scenie, przypomina „Wziołowstąpienie”. Spektakl przezabawny, zagrany z uśmiechem, łączący myśl kantorowskiej „Umarłej klasy” z opowiadaniami zza wschodniej granicy, a wszystko przefiltrowane przez wyobraźnię lidera tej sceny – Piotra Tomaszuka i zagrane przez starannie dobraną i kształtowaną teatralną trupę.
Inaczej jest w tym tygodniu w Białostockim Teatrze Lalek. Ta scena często gości reżyserów, którzy dobierają sobie aktorów do zaplanowanych spektakli. Bez wątpienia nasz krajan – Konrad Dworakowski, doskonale zna potencjał aktorów sceny przy ulicy Kalinowskiego. A że na warsztat wziął „Szewców” Witkacego – przyjemność z oglądania spektaklu jest podwójna. Choć ze słowem przyjemność muszę tu bardzo uważać. Bo sam Witkacy i jego dramat polityczny raczej był natchnieniem stwierdzenia „społeczeństwo jest niemiłe” Doroty Masłowskiej. I to właściwie wszyscy – i politycy, i robotnicy, i oczywiście owi szewcy. Galeria chorych postaci przechodzi raz po raz przez kameralną bądź co bądź scenę, zamieszanie, czy raczej rozpierduchę czynią wymachujący sztandarami dziarscy chłopcy, a i perwersji natury erotycznej nie zabraknie. Konrad Dworakowski możliwości sceny i całej przestrzeni wykorzystuje do maksimum, podobnie jak kunszt aktorski Adama Zielenieckiego. Plastyka sceny, choreografia i znakomity, i jak się okazuje, ponadczasowy tekst czynią z „Szewców” dzieło na białostockich scenach niezwykle ważne i potrzebne.
Do literatury, i to tej z kanonu lektur, odwołuje się też Teatr Dramatyczny. Wciąż w trudnej sytuacji lokalowej, na miarę możliwości przestrzennych Kina Ton, za sprawą Grzegorza Suskiego przypomina „Makbeta”. Ileż już razy to widzieliśmy? Na deskach teatrów, czy w kilku adaptacjach filmowych, choćby z Michaelem Fassbenderem i Marion Cotillard w rolach głównych. W swojej interpretacji arcydzieła Szekspira Suski postawił na wiedźmy i ich sprawczość historii – jak wypadają? Można sprawdzić już w ten weekend. Wielbiciele bardziej kameralnych przedstawień mogą zobaczyć całkiem niezłą, także aktorsko, „Autostradę”.
W kinach, już w regularnym repertuarze, pojawia się film „Tar”. Film, który zanim trafił na ekrany polskich kin, już obrósł i złą legendą, i nagrodami. Dlaczego złą? Bo amerykańska dyrygentka Marin Alsop uznała, że film z Cate Blanchett w roli tytułowej ma paralele z jej życiem. I że atakuje kobiety, będąc do głębi filmem „antykobiecym”. Filmowa Lydia Tar jest postacią fikcyjną, ale szefuje berlińskim filharmonikom, tak tym, którymi wcześniej dyrygował sam Herbert von Karajan. W dodatku woli kobiety, a i uwieść potrafi. Ale czy znęca się nad muzykami, czy lży studentów? A może li tylko chce ich obudzić, zmusić do odkrywania muzyki, zrozumienia jej głębi? Że chce wymienić starszego konserwatywnego asystenta na osobę, która pozwoli grać orkiestrze bardziej nowatorsko? Filmowa Lydia ma pecha. Żyje w dobie wszechobecnych mediów społecznościowych i niebezpieczeństwa błyskawicznej cancel culture. A przy tym, jak można mniemać, dążąc do perfekcji zatraca momentami świadomość jawy i snu. Ale jest w tym i mistrzowska ręka reżysera Todda Fielda. Akademio, nie skąp Oskarów.
Podobnie jak dla w absolutnie mistrzowski sposób napisanego scenariusza najnowszego filmu Darrena Aronofsky’ego – „Wieloryb”. Filmu o potędze miłości – nie tylko w wymiarze erotycznym, ale także pomiędzy rodzeństwem, o konieczności nieustannych wyborów, które zawsze mniej lub bardziej kogoś krzywdzą. Wzruszający, zachwycający, utwierdzający w przekonaniu, że zawsze warto wierzyć w dobro – nawet, kiedy fakty mogą świadczyć inaczej. Jeśli w kinie szukamy rozrywki i pięknych widoków – dobrym wyborem może okazać się „Maskarada” – francuska komedia kryminalna.
Tradycyjnie już w piątek do wyboru mamy kilka koncertów. Obchodzący 10-lecie klub Zmiana Klimatu proponuje jeden z ciekawszych zespołów polskiego rocka progresywnego. Przed grupą Amarok wystąpi zespół Pale Mannequin. Amarok gra już 20 lat, a w Białymstoku będzie przede wszystkim promował swój ostatni album – „Hero”.
Dwa razy dłużej od tej grupy gra Moskwa. Że nazwa nie taka? To proszę sobie przypomnieć, kiedy u zarania zespołu komunistyczna, nota bene, cenzura pozwalała grać ich punkowe utwory w Polskim Radiu, ale prezenterzy musieli ją zapowiadać jako M-kwa. Paranoja? Tak czy inaczej – Moskwa ze swoim liderem Pawłem Gumolą przetrwała i w pubie 6-ścian zamierza rozpocząć trasę celebrującą 40. urodziny i wydanie albumu „Nigdy”, choć właściwiej byłoby mówić ułożenie i nagranie, bo mimo iż powstawał w Polsce pod rządami Jaruzelskiego, ukazał się na rynku w roku 2003. O uwagę fanów The Beatles, ale granych na jazzową modłę, zabiegać będzie w tym czasie Imienowski Jazz Set w Nie Teatrze.
Ciekawie zapowiada się też niedziela w 6-ścianie. Na tamtejszej scenie pojawi się Basia Kawa – dyplomowana skrzypaczka i wokalistka jazzowa. Jak sama twierdzi jest posiadaczką jedynych w Polsce elektrycznych, 5-strunowych, spersonalizowanych skrzypiec skonstruowanych w U.S.A przez Johna Jordana. – Wyglądają zjawiskowo, a gra na nich otwiera wiele możliwości – mogę dowolnie modyfikować brzmienie instrumentu, grać delikatnie lub rockowo, słodko lub gorzko – opowiada Basia Kawa. Jak będzie naprawdę – przekonamy się w niedzielny wieczór
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz