Gdy grali dla nas The Animals
John Steel – jeden z założycieli The Animals zagra w Białymstoku
Czy pamiętacie słowa: „Hej księżniczko moja blond/Ósme miejsce piąty rząd/W ten dzień gdy grali dla nas Rolling Stones?” W PRL-u stanu wojennego taki właśnie nostalgiczny hit nagrał zespół 2+1. Ciekawe, dlaczego nie znam żadnej piosenki o o dwa lata wcześniejszej wizycie w krainie rządzonej przez Gomułkę zespołu The Animals…
Owe legendarne koncerty The Rolling Stones miały miejsce 13 kwietnia 1967 roku. Im później od tej daty, tym więcej osób na jednym z dwóch koncertów w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury i Nauki było, krzyczało, przedzierało się przez milicyjne kordony. Wśród nich był na przykład Krzysztof Cugowski, który kilka chwil później zaczął śpiewać bluesa w lubelskim zespole Budka Suflera. „Kiedy wyszli na scenę, to tak jakby wyszli Marsjanie. Nim jeszcze cokolwiek zagrali. Tak wyglądali na tle tego szaroburego tłumu, jakim byliśmy. Nie pamiętam dobrze, jak grali, bo zawsze grali tak sobie. Rzecz polegała na tym, że wyszło na scenę zjawisko.” opowiadał mi jeszcze 11 lat temu Cugowski.
Takie opowieści trudniej wydobyć od osób pamiętających trasę koncertową The Animals – zespołu, który przyjechał do Polski w połowie listopada 1965 roku. Grupa zagrała dwukrotnie w Katowicach, a na koncercie był podobno 15-letni Irek Dudek, późniejszy propagator śląskiego bluesa i twórca festiwalu Rawa Blues. Dużo ciekawiej było w Warszawie. The Animals zostali zaproszeni na prywatkę do jednego z warszawskich mieszkań. Ciekawe, czy wtedy ktoś usiłował przy nich zagrać na gitarze „Dom wschodzącego słońca”. Bo dziś mało kto pamięta, że The Animals zaczynali od bluesa, a w Wielkiej Brytanii zagrali na przykład z Sonnym Boyem Williamsonem. Kiedy w 1964 roku w studiu nagrali swoją wersję folkowego standardu „The House of The Rising Sun” – stacje grające muzykę młodzieżową oszalały.
Oszalały też setki nastolatków w PRL-u, pragnących nadążyć za modą, chcących zostać big bitowcami. Na ławkach na osiedlach i w parkach co chwila ktoś katował ową piosenkę, często z polskim tekstem rozpoczynającym się od słów: „W więziennym szpitalu/Na zgniłym posłaniu/Nieznany młodzieniec umiera”. Czy to był łatwy utwór do zagrania na gitarze? Och, w oryginalnej tonacji pojawiał się tam haczyk w postaci akordu F-Dur, tak zwanego barre. Utwór przetrwał erę disco, przetrwał fale punk rocka, heavy metalu i coś mi się wydaje, że usłyszymy go w tym roku na Juwenaliach, ale cicho, sza.
Na pewno usłyszymy go już 12 kwietnia w pubie 6-ścian. I to nie z płyty, a ze sceny. Otóż będziemy mieli okazję, kto wie czy nie pierwszy i ostatni raz, zobaczyć i usłyszeć The Animals. Oczywiście bez Erica Burdona, który najbliżej Białegostoku był w 2018 roku na Suwałki Blues Festival, ale zespół posiadający prawo do posługiwania się tą nazwą. Zespół, który na swoim koncie ma tak udane piosenki jak „Don’t Let Me Be Misunderstood” czy „It’s My Life”. Przeboje, które błyskawicznie przenoszą nas w czasie o bez mała sześć dekad! Ile z tej magii uda się zatrzymać na koncercie w klubie przy Warszawskiej – okaże się już niedługo.
Wcześniej tego dnia, można spróbować obejrzeć pokaz specjalny filmu „„Alleluja”. Niezwykła historia kultowej ballady Leonarda Cohena”. W ogóle, w okresie świąt Wielkiej Nocy celebrowanych przez Kościół katolicki, swój czas wykorzystują kina. Podczas kiedy aktorzy teatralni odpoczywają, w kinach możemy liczyć choćby na pokazy filmu „Air” w reżyserii Bena Afflecka, który także staje przed kamerą, by wraz z Mattem Damonem opowiedzieć historię wypromowania kultowej marki butów sportowych. W skrócie – stawia wszystko na debiutującego koszykarza Michaela Jordana i wszyscy są zadowoleni. Dwie godziny mijają jak z bicza strzelił.
W poniedziałkowy wieczór możemy obejrzeć przedpremierowy pokaz nowego thrillera Donato Carrisiego „Jestem otchłanią”. Jako, że film jest ekranizacją bestsellerowej powieści, jednej z kilkunastu, jakie napisał Carrisi, wydaje się, że możemy liczyć na dwie godziny napięcia, a przy tym obcowania z językiem włoskim.
Tuż przed przerwą świąteczną dotarła do nas kolejna dobra informacja z pobliskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, Filii w Białymstoku. Otóż Aleksandra Gosławska, studentka IV roku aktorstwa, przywiozła do Białegostoku jedną z czterech głównych równorzędnych nagród „MARTA” 33. Międzynarodowego Festiwalu Szkół Teatralnych w czeskim Brnie. Międzynarodowe jury nagrodziło Aleksandrę w kategorii „Authorial acting”. Podczas Festiwalu Aleksandra trzykrotnie zaprezentowała monodram „Stand up” opowiadający o jej własnych zmaganiach na drodze do zostania studentką aktorstwa i potem na wymarzonych, a zarazem niezwykle eksploatujących studiach. Spektakl spotkał się z bardzo gorącym przyjęciem międzynarodowej publiczności. Owacje na stojąco i kilkukrotne bisy świadczą o tym, że tematy poruszane w „Stand upie” łączą studentów aktorstwa z całej Europy.
W połowie marca Aleksandra Gosławska wróciła do Białegostoku z Grand Prix Tyskiego Festiwalu Monodramów MoTyF, gdzie przewodniczącym jury był znany aktor Andrzej Seweryn. A sam „Stand up” powstał w minionym roku jako egzamin z teatru ożywionej formy na III roku aktorstwa. Ciekawe, jak potoczą się losy studentki po dyplomie
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz