Jakub Szydłowski reżyseruje West Side Story w Operze i Filharmonii Podlaskiej

Jakub Szydłowski na próbie musicalu West Side Story w Operze i Filharmonii Podlaskiej, fot. Jerzy Doroszkiewicz

Muzyka wręcz wytycza nam tutaj ścieżkę – zdradza Jakub Szydłowski, aktor i reżyser musicali. W Operze i Filharmonii Podlaskiej pracuje nad premierą „West Side Story”, jednego z musicali wszech czasów.

Geekstok.pl: Co pan poczuł, kiedy dostał propozycję reżyserii „West Side Story?”

Jakub Szydłowski: Cieszyłem się przede wszystkim, że mogę powrócić do Białegostoku, bo tutaj już robiłem kilka spektakli i koncertów i cieszyłem się, że to jest „West Side Story”, bo po takim tytule jak „Doktor Żywago” trzeba tytułu, który mógłby chociaż powalczyć o to, żeby przebić tamten rozmach. I myślę, że „West Side Story” właśnie jest taką propozycją.

Jak wyglądał casting? Bo tu są sami młodzi ludzie.

„West Side Story” to przede wszystkim młodzieńcza energia, więc nie było innej możliwości. Casting był bardzo wymagający, bo to jest nietypowy musical. To jest taki musical, gdzie wszyscy muszą tańczyć naprawdę dobrze. To jest musical baletowy, taki ewenement w skali tego gatunku. Tam są nawet etiudy taneczne, jest specjalne, kilkunastominutowe scherzo taneczne napisane przez kompozytora właśnie po to, żeby uwypuklić balet. Korzystamy też z zasobów opery. Zespół i chór też jest wykorzystywany.

A jak jest z tłumaczeniem: Jetsi i Sharks, czy rakiety i rekiny?

Zdecydowaliśmy, że skoro wszystko dzieje się w Ameryce, to zostawiamy amerykańskie nazwy gangów i inne wszelkie możliwe amerykańskie nazwy i imiona bohaterów.

Czyli Tony zostaje, ale jaki musi być ten Tony?

Tony to jest taki młody człowiek, który kiedyś był w gangu i zrozumiał, że to do niczego nie doprowadzi. I on tym się odróżnia od reszty. Ma jakieś perspektywy, ma jakieś ambicje i jest wyjątkowy. I tę wyjątkowość, a nie tylko urodę, dostrzega w nim Maria.

Czyli to jest taki spektakl edukacyjny, wychowawczy?

Myślę, że te aspekty też są, ale oczywiście nie są przeważające, po prostu takie było pytanie. Natomiast to jest spektakl, powiedziałbym, bardzo dobry na nasze czasy, bo mówi dużo o nietolerancji ze względu na tożsamość czy pochodzenie.

Jest tutaj bardzo dużo scen baletowych, to jest musical pełen tańca. I jeszcze dwoje choreografów. Jakie jest ich zadanie i jak się spisują?

Jarek Staniek i Kasia Zielonka to choreografowie, z którymi współpracuję od dłuższego czasu. Pracowali z nami też przy „Doktorze Żywago”. Wspaniale się uzupełniają. A ja uwielbiam z nimi pracować, bo ta choreografia jest wypełniona taką warstwą aktorską, ma temat, a nie tylko wygibasy i rzucanie nogami.

Jak można pokazać na tej scenie, dużej, ale też ograniczonej, początkową sekwencję „West Side Story”, czyli „Jet Song”, czy przejście ulicami?

Właśnie ta scena daje nam możliwości niesamowitego rozmachu. To jest takie „West Side Story”, gdzie naprawdę widać te gangi i to robi wrażenie. Jako aktor grałem w trzech produkcjach „West Side Story” i tam gangi liczyły po sześć, siedem osób i to nigdy nie było wiarygodne. Tutaj jak wpada trzydziestu paru chłopów na scenę z różnych gangów, to czuć adrenalinę, czuć tę energię, tę wzajemną nienawiść. I wydaje mi się, że to jest bardzo wiarygodne.

Czyli reżyser musiał obudzić w swoich aktorach nienawiść?

Oczywiście. O tym jest spektakl – o nienawiści. Proszę nie zapominać, że to jest historia oparta na arcydziele Williama Szekspira, czyli „Romeo i Julia”, czyli nie ma happy endu.

To, że nie ma happy endu, wiedzą ci, którzy oglądali jedną czy drugą wersję filmową albo byli na którymś z musicali w Polsce. Jak muzyka pomaga w reżyserowaniu „West Side Story”?

Muzyka wręcz wytycza nam tutaj ścieżkę, jest w niej wszystko, w tych sekwencjach muzycznych, które są dialogowane, ale też w solowych piosenkach, w duetach, w tercetach. Wszystko to jest podbite napięciem odpowiednim do sceny. I to wszystko słychać. I temu się trzeba wręcz podporządkować, bo nie można śpiewać temu na przekór.

Wielki hit z „West Side Story” to „America” – jaka będzie „Ameryka” w Białymstoku?

Z reguły tak wystawia się „Amerykę”, że śpiewają o tym napływowi mieszkańcy Nowego Jorku, że tak naprawdę chcieliby, żeby to Portoryko zostawić za sobą. A ja sobie pomyślałem, że w rzeczywistości to się nigdy nie udaje. I trochę ta Ameryka jest nasza, że tak naprawdę pokazujemy, nie to, że oni stali się Amerykanami do końca, tylko że to Portoryko przywieźli ze sobą i troszkę w tej Ameryce przenosimy się do tego południowego kraju.

Czyli będzie gorąco i kolorowo.

Gorąco, kolorowo i będzie dużo tej latynoskiej energii.

To jaka będzie Maria?

Maria to chyba jedna z najtrudniejszych partii wokalnych, bo jest bardzo, bardzo wysoko nawet dla sopranistki, a jednocześnie to jest bardzo trudna rola, dramatyczna. I tutaj naprawdę to jest duże wyzwanie techniczne. Przede wszystkim już nie mówię aktorsko, ale technicznie, dla odtwórczyń tej roli, bo zmagają się z trudnościami wokalnymi, a jednocześnie reżyser od nich wymaga, by grały coś innego, a to jest bardzo trudne dla aktora, kiedy śpiewa na granicy swoich możliwości, a jeszcze musi coś do tego zagrać. I to nie są łatwe rzeczy do grania. No, ale jesteśmy dobrej myśli, bo to powoli zaczyna się udawać.

A sama scena balkonowa? Podejrzałem już tutaj wielkie metalowe konstrukcje, czyli balkon będzie prawdziwy.

Balkon będzie prawdziwy, ale nie do końca to będzie balkon. Natomiast będzie to metalowa konstrukcja. Mogę zdradzić, że to będzie taka kładka pomiędzy budynkami. To też dlatego, że scena jest tak ogromna, że balkon by nam gdzieś tam zginął. Musieliśmy trochę rozszerzyć, wyciągnąć tę scenę do przodu, żeby widz też miał szansę coś zobaczyć.

Coś poczuć i potem usłyszeć „Somewhere”?

Myślę, że nasz spektakl będzie na pewno troszkę inny niż to, czego się spodziewamy, co już widzieliśmy. Tak sobie myślę, że to jest właściwie jedyne wyjście, no bo po tym, co zrobił Steven Spielberg, przypomniał nam ten temat, chyba nie ma sensu robić kalki, kopiuj wklej. Jako twórcy to mnie nie zainteresowało. Troszeczkę zmieniamy tutaj bieguny i troszkę ten spektakl będzie inny. Ci wszyscy, którzy znają oryginał i tę drugą wersję, nie będą zawiedzeni, bo spektakl jest mimo wszystko jeszcze inny. I na przykład ten właśnie numer – „Somewhere”, to już jest zupełnie inna historia, jest zupełnie inny temat, którego nie chcę teraz zdradzać, ale to będzie chyba najbardziej zaskakujący fragment spektaklu dla tych, którzy znają.

Czyli ci, co zobaczyli filmy Jerome Robbinsa  czy Stevena Spielberga ze zdjęciami Janusza Kamińskiego muszą zobaczyć wersję Jakuba Szydłowskiego?

Naturalnie.

„West Side Story” to także opowieść o uprzedzeniach. Jak to będzie pokazane? Czy będą jakieś odstępstwa od libretta? Jakieś negocjacje z tłumaczem – Danielem Wyszogrodzkim?

Takie rzeczy żeśmy ustalili jeszcze przed tłumaczeniem, na co tutaj będziemy kładli nacisk. Spektakl ogólnie jest o nietolerancji i uprzedzeniach, więc tutaj nie trzeba specjalnie niczego nowego szukać. Natomiast jeżeli chodzi o rozbudowanie pewnych wątków, to też niektórzy bohaterowie troszkę inaczej są prowadzeni niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni znając film.

Używają ostrzejszego języka niż w roku 1957?

Troszkę tak. Niemniej jednak spektakl jest osadzony w tych latach i też nie jest językowo jakoś bardzo współczesny, ale myślę, że jest współcześnie odczytany.

A co było największą trudnością reżyserską?

Myślę, że najtrudniejsze było ogólne odnalezienie jakiegoś nowego pomysłu na ten spektakl i potem przełożenie tego na scenę. Wiadomo, że sobie coś możemy w głowie wymyślić, ale potem, czy to się sprawdzi, to już zupełnie inna sprawa. W tej chwili jestem na etapie takich prób, że właściwie finiszujemy, spektakl jest zamknięty i mam wrażenie, że wszystko się już dobrze skleja, jak ja to mówię, i chyba już przy tym zostaniemy.

A co sprawiło największą radość?

Radość w czasie prób? Dla mnie taką osobistą radością są reakcje aktorów, którzy dają mi odczuć zupełnie niepostrzeżenie dla nich samych, że mają przyjemność z pracy, że przejmują się tym, co robią, że są bardzo zaangażowani i oglądają sceny kolegów i wzruszają się, przejmują się. To znaczy, że to działa. I dla mnie to jest największa radość na tym etapie.

Żeby zadziałało, musi być ta osoba, która już przy pokazach poprowadzi orkiestrę. Kto to będzie?

Vladimir Kiradjiev – wybitny, obeznany z operą, i z operetką, i z musicalem, dyrygent światowej klasy, który już współpracował z Operą i Filharmonią Podlaską. Niesamowity człowiek, którego miałem przyjemność poznać przy tej produkcji, bardzo otwarty. I rozumie różnice, które są wpisane pomiędzy operę i musical. I mówiąc krótko – można się z nim dogadać i idziemy w tym samym kierunku.

Rozmawiał Jerzy Doroszkiewicz

West Side Story – premiera 23 września 2022

Reżyseria – Jakub Szydłowski
Kierownictwo muzyczne – Vladimir Kiradjiev
Przekład – Daniel Wyszogrodzki
Choreografia – Jarosław Staniek, Katarzyna Zielonka
Scenografia – Grzegorz Policiński
Kostiumy – Dorota Wolak
Kierownik chóru – Violetta Bielecka
II Dyrygent – Joanna Ślusarczyk

 

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.