Jan Komasa: W Polsce używa się słowa zmiana notorycznie
Wywiad z reżyserem Janem Komasą koncentruje się na jego filmie „Rocznica”, który początkowo miał być kontynuacją „Hejtera”, ale został przekształcony w dystopijny komentarz społeczny o dynamice rodziny pod wpływem stresu zewnętrznego. Komasa wyjaśnia, że inspiracją dla narracji była pandemia, a fabuła wykorzystuje pięć faz infekcji wirusowej do struktury scenariusza, gdzie postać Elizabeth działa jak „wirus” wchodzący do konserwatywnej rodziny. Reżyser omawia również znaczenie zmiany płci głównego „wirusa” na prośbę scenarzystki, co uczyniło film historią o walce kobiet i obronie terytorium. Ponadto Komasa porównuje kontekst słowa „zmiana” w polskiej polityce, gdzie jest ono stałym elementem transformacji i braku bezpieczeństwa, z jego użyciem w tytule filmu. Końcowa część rozmowy dotyczy zagrożeń populizmu oraz roli kultury jako „mięśni” wzmacniających państwo, a także wyboru obsady i symboliki elit jako pierwszych ofiar zmian systemowych.
Geekstok.pl: Pomysł na „Rocznicę” to był dramat rodzinny, dystopia czy swego rodzaju komentarz polityczny?
Jan Komasa, reżyser: To był bardziej, bym powiedział, komentarz dystopijny na temat naszych zachowań. Chciałem za pomocą dystopii wycisnąć z grona rodzinnego, paru różnych głosów w rodzinie: matka, ojciec, trzy córki, jeden syn jakąś prawdę psychologiczną o tych ludziach, jak oni się zachowują pod wpływem jakiegokolwiek stresu przychodzącego do nich z zewnątrz.
Czyli to jest taka formuła tego kina hollywoodzkiego, że ktoś wchodzi w obszar domowy, jest obcy i zaczyna działać jak wirus?
Wirus przyświecał nam od samego początku, bo tworzyliśmy ten film w zasadzie w trakcie pandemii i pięć faz infekcji wirusowej nazwało kolejne rozdziały w scenariuszu. Ten wirus jest tu reprezentowany przez postać Elizabeth, która wchodzi do rodziny. Grana jest przez Phoebe Dynevor, którą widzowie mogą kojarzyć na przykład z serialu Bridgertonowie. Wchodzi do rodziny, w której matką rodu jest Elen. Bardzo szanowana pani profesor z Georgetown University, czyli uniwersytetu chrześcijańskiego w Waszyngtonie, bardzo takiego konserwatywnego, wydająca książki, media chcą z nią rozmawiać, taka pani profesor i szefowa tego domu grana przez Diane Lane. I cała ta rodzina zaczyna funkcjonować na innych zasadach w momencie, kiedy ta dziewczyna wchodzi do tej rodziny. Niby miło, niby cukierkowo, ale w pewnym momencie nagle się okazuje, że rzeczywistość dookoła zaczyna się zmieniać. Widzowie, uparcie dostają niewiele informacji o tym, co się tak naprawdę dzieje, bo nie jest to film, w którym chciałem za dużo opowiadać o mechanice nowego systemu. Raczej chciałem opowiadać o mechanice po prostu tego, jak rodzina może się rozpaść.
Podobno pana scenariusz tam, który powstawał w głowie w czasie pandemii był taki męskocentryczny.
Wirusem u mnie był mężczyzna, chłopak, który przychodził jako narzeczony do tej rodziny.
To byłoby takie oczywiste.
To było tylko z tego powodu, że świeżo co byłem po „Hejterze” , a tam chłopak przychodzi do rodziny i de facto „Rocznica” była kontynuacją „Hejtera”. Tak to miało być i dlatego łatwo mi się ten film sprzedało, bo pokazywałem „Hejtera” i pokazywałem ten tekst i ludzie od razu chwytali ten koncept, nie trzeba było wiele tłumaczyć. Natomiast rzeczywiście Lori Rosene-Gambino, która napisała scenariusz „Rocznicy”, zaproponowała zmianę płci i powiedziała, że ciekawiej będzie według niej, kiedy kobiety się zderzą, a nie facet będzie znowu tym złym. I przyznam szczerze, że to było ciekawe. Zgodziłem się na to, bo nagle się okazało, że ten film się wtedy zrobi bardzo o matce broniącej własnego terytorium przed inną dziewczyną, która chce jej ukraść, że tak powiem, pozycję.
Jeśli chodzi o pozycję, to ważną bohaterką filmu jest pozycja książkowa. Czy tytuł „Zmiana” też zaproponowała scenarzystka, czy to już była inspiracja tu z Polski?
Tytuł ona zaproponowała, natomiast ja jej powiedziałem o tym, że to się śmiesznie złożyło, bo jest różnica między Polską a Stanami. W Stanach system dwupartyjny znamy jest w zasadzie od ponad 200 lat. Tam jest system, o którym można powiedzieć, że jest w miarę unormowaną demokracją, która się zaczęła mniej więcej chwilę przed naszą Konstytucją 3 Maja i ci ludzie nie znają innych systemów. Raczej ich rodziny często uciekały z innych systemów, więc znają ją z opowiadań swoich dziadków, jak to uciekli przed jakąś monarchią, albo autorytaryzmem, albo jakimiś dziwnymi systemami, albo po prostu komunizmem z różnych krajów do Stanów, żeby kontynuować i dokładać się do tego American Dream, do tego eksperymentu amerykańskiego. Powiedziałem Lori, że w Polsce my do tych zmian jesteśmy przyzwyczajeni. One na przestrzeni ostatnich 120 lat powodowały zmiany o 180 stopni, gdzie całe społeczeństwo zamienia się w swoje przeciwieństwo co najmniej cztery czy pięć razy. To jest jakby w naszym DNA. Może moi pradziadkowie, ale dziadkowie na pewno pamiętają co najmniej dwa albo trzy systemy, w których posiadanie wolności, bycie pod okupacją, bycie pod okupacją jednego kraju, innego kraju, bycie w komunizmie, bycie w kapitalizmie, to są jakieś kompletne wywroty. I co się dzieje z ludzką mentalnością, jeżeli jest poddawana ciągłym zmianom? Dlatego słowo zmiana w Polsce jest jedynym słowem o którym możemy powiedzieć, że jest stałe. Stałość w Polsce, stałość transformacji, ciągłego przekształcania się, ciągłej niewiedzy co to będzie za 10, 20, 30 lat, jest jakby trochę częścią naszego DNA. I słowo zmiana jest również wykorzystywane przez polityków, żeby tworzyć swoje własne nowe narracje polityczne. I w Polsce się to wydarzyło i jakby zmiana jest odmieniana co cztery lata w każdych wyborach jako nowe hasło polityczne. W Stanach nie ma tej zmiany. Raczej używa się słowa again – na przykład Make America Great Again czy coś takiego. W Polsce używa się słowa zmiana notorycznie. Jakby ciągle wszyscy chcą wszystko zmieniać i to buduje poczucie takiego braku bezpieczeństwa i braku zaufania.
A tutaj okazuje się, że w dystopijnym filmie społeczeństwo może uwierzyć w dobrą zmianę. Czy populizm może być w związku z tym groźny?
Populizm, wydaje mi się, to jest zwykłe kłamstwo, bo populizm zakłada, że słuchamy głosu ludu, żeby zrobić coś dla ludzi. Tak naprawdę udaje, że słucha głosu ludu, żeby ludzie myśleli, że oto się znalazł ktoś, kto wreszcie się wsłucha w ich potrzeby i urządzi świat tak jak ludzie chcą.
Zmieni.
I zmieni, właśnie zmieni. A na koniec się okazuje, że ta osoba tak naprawdę tylko udawała, przebierała się za kogoś, kto udaje, że słucha, a tak naprawdę robi swoje rzeczy i wykorzystuje ludzką słabość, ludzką potrzebę bycia słuchanym. Więc populizmy nigdy się nie kończyły dobrze. Problem z demokracjami jest taki, że w demokracjach głosujesz na tego, który wydaje się, że będzie ciebie słuchał. Więc jak masz 10 kandydatów, z których pięciu ci mówi: „Ja wreszcie się wsłucham w twoje potrzeby”, no to ich pierwszych posłuchasz. Ludzie nie studiują politologii i nie żyją polityką na tyle, żeby doskonale sobie zdawać sprawę o co chodzi. Jakby nie mają tych filtrów. Nie musimy studiować bankowości, żeby wziąć kredyt bankowy. Tak samo jest z wyborami w Polsce czy za granicą. Ludzie też dokonują jakichś kolosalnie ważnych wyborów, ale tak naprawdę próbując tylko zdobyć wszelkie informacje o tym wyborze podczas kampanii wyborczej, która jest jedną wielką reklamą, najczęściej populistyczną więc jakby wybór przy urnie jest wyborem już skazanym na grzech niedoinformowania i bycia uwiedzionym przez daną reklamę polityczną lub kandydata, który nam się wydaje tym właściwym. Demokracja ma to do siebie właśnie, że ten wybór i o tym mówi już Sokrates, że demokracja jest z gruntu systemem niesprawiedliwym, który bazuje na naszej łatwowierności, w którym to systemie jest niesprawiedliwość wpisana w DNA, ponieważ przy urnie wyborczej osoba, która dokłada się do społeczeństwa i ma jakąś kontrybucję, że stara się, żeby społeczeństwu było lepiej. Ta osoba, powiedzmy, z honorami ma te same prawa przy urnie i głos tej osoby liczy się tak samo, co osoby, która ma kompletnie gdzieś i jest i tu otwieram nawias: społecznym pasożytem. Demokracja traktuje te osoby po równo i taki system jest z gruntu niesprawiedliwy, nie szanuje naszych cech i walorów. Więc wzięliśmy to wszystko, zmieszaliśmy i tak powstało Frankenstein w postaci zmiany, czyli ruchu, który się pojawia w naszym filmie. Myślę, że Polacy bardzo dużo dostrzegą analogii. Ja tu brałem wprost analogię na przykład z PRL-u, w którym te podpisy, to, że się pojawiają jacyś agenci, agentki, ludzie z systemu, którzy są mili, ale chcą od ciebie podpis, że chcą, żebyś myślał jak oni, nie obchodzi ich tylko ślepe posłuszeństwo, tylko też wychodzą z taką równościową historią, która jest niby pod ciebie, ale tak naprawdę chcą, żebyś zawiesił sobie ich flagę na swoich drzwiach i tak dalej, i tak dalej. Ekscytowało mnie, co będzie jak zrobimy film „Rocznica” i zrobimy trochę PRL-u w Waszyngtonie.
Czy Jan Komasa nigdy nie pomyślał o tym, żeby właśnie nakręcić jakąś reklamę wyborczą, wyreżyserować fragment takich rzeczywistych wyborów, wpłynąć na wybory Polaków?
Nie. Dostałem wiele razy normalną propozycję, bo robię reklamy i odmawiałem partiom z lewa i z prawa. Po prostu postanowiłem, że nie będę nigdy zarabiał na robieniu reklam czy byciu wynajętym dla jakiejś konkretnej opcji politycznej. Jeżeli się gdzieś pojawiałem na jakichś wydarzeniach, na których również byli politycy, zawsze mnie interesowało, żeby politycy bez względu na opcję polityczną wsłuchali się w głos środowiska twórczego, które zawsze staram się reprezentować. Uważam, że kultura jest tym, co nas broni, co broni Polskę, co tworzy taki niewidzialny parasol. Chcę w to wierzyć, że jak państwa mają silną kulturę, to na te państwa po prostu nie spadają bomby i te państwa ciężej zaatakować. A my, wydaje mi się, jak powietrza potrzebujemy bezpieczeństwa. Jesteśmy w takim miejscu na kuli ziemskiej, które nie jest naturalnie chronione z żadnej strony. No chyba, że od południa, więc jesteśmy niestety krajem w takim miejscu świata, że jak jest dobrze, to jest bardzo dobrze, jak jest źle, to jest bardzo źle. To jest takie życie pod wulkanem, gdzie jest żyzna gleba, kiedy wulkan nie wybucha, ale jak wulkan wybucha, to nie ma miasta. Jak mamy poluzowany staw, zawsze ortopeda powie, że w takim razie jedyne co można zrobić, żeby wzmocnić na przykład bark, to tylko i wyłącznie można go wzmocnić nie kośćmi, tylko zrobić to mięśniami. Wydaje mi się, że kultura jest takimi mięśniami i możemy wzmacniać państwo na miękko, ćwicząc te mięśnie, powodując, że polska kultura jest coraz silniejsza i dlatego zmieszanie polskiego wirusa z Hollywood było jednym z moich celów, żeby zrobić „Rocznicę”, żeby jeszcze bardziej osadzić Polskę i żeby się wzmocnić za pomocą mechaniki Hollywood. I też mój następny film jest filmem brytyjskim, zrobionym w zasadzie przez nas. Ten film – „Dobry chłopiec” będzie wchodził w lutym 2026 roku, więc mam nadzieję, że się ponownie zobaczymy w Białymstoku.
A nie ma pan właśnie wrażenia, że „Anniversary jest takim filmem bardzo inteligenckim. Rozgrywa się w elitarnym środowisku. To są ludzie high class, dobrze wykształceni, wpływowi. Nawet najmłodsza córka w tej rodzinie też chce być badaczką, odkrywczynią.
Tak, jest to rodzina, można powiedzieć, uprzywilejowana, ale to tylko dlatego, że uważam, że to klasy uprzywilejowane, takie jakby elity czy intelektualiści są zawsze pierwszymi, którzy dostają po głowie jak jest zmiana systemu. System zawsze zaczyna od elit – zanim ludzie odczują generalnie jakiekolwiek zmiany, pierwsze znikają elity. Elity uciekają, elity muszą się wyprowadzać, dziennikarze są uciszani, dziennikarzom są odbierane koncesje, zaczyna być sankcjonowane dojście do informacji, pojawia się cenzura i my wszyscy, którzy pracujemy, że tak powiem, w mediach, czy w show biznesie, czy w kulturze i w zawodach intelektualnych, uniwersytetach, Diane Lane gra jednak profesor uniwersytecką, to są ludzie, którzy pierwsi, że tak powiem, znikają z mapy. Kiedy Polska została zaatakowana w 1939 roku, pierwsze akcje likwidacyjne były wymierzone w elity. Zawsze tak było. Potem kiedy wszedł PRL do Polski, pierwsze akcje jakby, że tak powiem, wyrównawcze były również wymierzone w elity i powstawały różne komitety, nie komitety, gdzie na różnych polach i w różnych dziedzinach po prostu odsiewano tych prawomyślnych od nieprawomyślnych. Jako twórca działający w tym biznesie, w kulturze, wiem bardzo dobrze i my wszyscy wiemy co to znaczy i wiemy, kiedy która władza ma zakusy na nas, bo od razu to czujemy.
Rozmawiamy o inteligentach i w pewnym momencie ta inteligentna Ellen zachowuje się jak kibolka, niszczy flagę.
Absolutnie. Agresja, zachowania hejterskie nie ograniczają się do jednych środowisk. Środowisko inteligencji również ma swoje zachowania hejterskie i nie jesteśmy od nich wolni. Bym powiedział, że procentowo jest to pewnie bardzo podobna sytuacja jaka każdym innym środowisku.
Muszę zapytać o casting. No bo Liz jest tą, od której film się zaczyna. Pierwsza scena przed lustrem i finałowa, kiedy ona dokonuje ostatecznego wyboru. Skąd pomysł na tę aktorkę?
Zależało mi na tym, żeby aktorka, która przyjdzie do amerykańskiej rodziny, nie pochodziła ze Stanów Zjednoczonych. Wybraliśmy Phoebe Dynevor, którą widzowie mogą kojarzyć z serialu Bridgertonowie. ponieważ jest niezwykle obiecującą aktorką, ma teraz fantastyczny czas. Mieliśmy to szczęście, że polecono nam przez znajomych agentów ludzi, którzy naprawdę chcą pracować w niezależnym kinie i ona jest jednym z takich głosów. Ona jest z Wielkiej Brytanii, więc też jej inność w tym filmie bierze się po prostu z tego, jak ona inaczej się zachowuje, jak inaczej artykułuje swoje słowa, zdania i tak dalej. Więc zależało mi na tym i jest ta inność wyczuwalna. Inaczej powietrze wibruje wokół niej.
Mężczyźni w tym filmie są jakby słabi, podporządkowani kobietom. To też celowy zabieg scenarzystki, czy taki był pana zamysł?
To już wynikało trochę z moich rozmów z Lori, ze scenarzystką, która strasznie chciała wiedzieć jak to jest w mojej rodzinie. U mnie w rodzinie mama jest silna, mama siedzi na topie stołu, a tata siedzi zawsze po jej prawicy. Lori interesowała dynamika rodziny Komasów. Też mam trójkę rodzeństwa, czyli w sumie jest nas czwórka i jest podobnie, czyli 2 plus 4, ale nieco inaczej, bo jest dwóch braci. Ja mam brata i mam dwie siostry. Tutaj jest jeden facet i trzy siostry. Trochę bardziej jak u Czechowa w „Trzech siostrach”, gdzie to do rodziny ten jeden jedyny syn wprowadza swoją narzeczoną, więc podobnie jak w „Rocznicy”. Ja wyczułem, że ona idzie w stronę takiego ucinania mężczyzno skrzydeł, powiem eufemistycznie. I zrozumiałem, że ona coś próbuje przepracować. Powiedziałem jej, w takim razie też musisz wziąć pod uwagę, że faceci mają swoją godność, ale ta godność może się różnie przejawiać. Więc dodałem ten lot Dylana O’Briana, czyli tego jedynego syna, który idzie w kierunku dyktatury. Więc to jest rzecz dodana przeze mnie i rzeczywiście, żeby wyrównać te ucinanie, to jednak Dylan przejmuje tę rodzinę w pewnym momencie. Ta złość męska, która jest niedoszacowana również się w tym filmie pojawia.
W filmie też pojawiły się bliźniaki.
W filmie się pojawiają bliźniaki. W mojej rodzinie również są bliźniaki. W scenariuszu się pojawiają bliźnięta. Więc to była pierwsza rzecz, o której wiedziałem, że to się nie uda. No bo kręciliśmy w Irlandii ten film. W Irlandii jest tylko 6 milionów obywateli. Jak można by było znaleźć bliźniaki, które akurat będą odpowiadać wiekowi tych skoków, tych rocznic i jeszcze będą podobne albo do Phoebe albo do Dylana i nagle się pojawiły takie bliźniaki.
Ale ta symbolika w Polsce może być odczytana troszeczkę inaczej. Zmiana.
Przyznam szczerze: „Nie, nie, nie zdawałem sobie sprawy.” Rzeczywiście bliźniaki – to ciekawe. Nie, nie, nie, nie, nie, w ogóle nie miałem nie miałem takiej konotacji z naszymi bliźniakami.
Dziękuję za rozmowę.
Jerzy Doroszkiewicz