Jarek Szubrycht – Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia metalu

Okładka książki Jarek Szubrycht – Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia metalu

Jarek Szubrycht, dziś dziennikarz opiniotwórczego dziennika, przed laty wokalista Zespołu Lux Occulta, z perspektywy dobiegającego pięćdziesiątki faceta spisał historię polskiego metalu. Z humorem, biglem i głęboką znajomością tematu.

Bo jak sam pisze – nie zna życia, kto nie grał nigdy w zespole. No właśnie. A co dopiero, kiedy chciał grać heavy metal, thrash, czy black? Jarek Szubrycht zaczynał w czasach, kiedy nie istniał już Led Zeppelin, przycichł Black Sabbath, czyli prekursorzy gatunku, za to miliony fanów mieli Iron Maiden, a nawet rock and rollowo punkowy Motorhead. A on, w maleńkiej Dukli, zafascynowany zespołem Europe też w jakiś sposób chciał należeć do metalowej braci. I z niesamowitą stanowczością nie zbaczał z wytyczonej sobie drogi muzycznych uniesień.

Co ważne – dziennikarz, ale też muzyk, nie traktuje metalu z nabożną czcią. Przyznaje, że nie zmienił zainteresowań i jeszcze kilkanaście lat temu dawał się porwać stage divingowi, ale potrafi wykpić choćby metalowe mundurki, zwłaszcza z czasów siermiężnego PRL-u i początków kapitalizmu w Polsce. Owe „telewizory”, czyli ręcznie robione wielkie naszywki na plecy dżinsowych kurtek z logami ulubionych zespołów albo i grafikami inspirowanymi okładkami płyt. Wspomina wzajemne okradanie się fanów poprzedzone czasem sprawdzianem znajomości dyskografii zespołów, ale też wspaniale pisze o ich zaangażowaniu, szczególnie w czasach przedinternetowych.

Czy dziś ktoś miałby czas wysyłać po świecie listy, wymieniać się kasetami, dołączać ulotki reklamujące zespoły i jeszcze mieć forsę na znaczki pocztowe? Osoby niezaangażowane w świat metalu nie zdają sobie sprawy, że polscy fani, nawet słabo znający angielski swoje amatorskie gazetki powielane na ksero i składane za pomocą kleju i nożyczek pisali po angielsku. I mieli znajomych na całym świecie. Szubrycht nie zataja faktów podpaleń kościołów czy mordów między muzykami w Norwegii, zachwyca się też tolerancyjnością większości fanów wobec osób nieheteronormatywnych.

Przepysznie czyta się jego wspomnienia właśnie o zakładaniu zespołu. O wyborze nazwy, pseudonimów, tworzeniu odpowiednio groźnego logo. Szubrycht pisze z wielkim poczuciem humoru i dystansem – także do swoich osobistych wspomnień – uśmiech na twarzy czytelnika gwarantowany! Dopiero pod koniec, pisząc o karierach światowych Vadera, Decapitated czy wreszcie Behemotha wspomina o koncertowaniu w Japonii białostockiej formacji grind core Dead Infection. Tak – byli niszą nisz nawet w metalu, ale znał ich cały świat! Podobnie jak grający od kilku lat Batushka – zespół, który z koncertami zjeździł już obie Ameryki a i w Australii był dzięki muzyce. Trudno tylko zgadnąć dlaczego autor pisze o zespole w rodzaju żeńskim „odniosła sukces”. „Batushka”, czyli zamerykanizowany baciuszka to przecież ksiądz albo car – na pewno w tradycji postać rodzaju męskiego. Zdarza się najlepszym.

Kto metal kocha, a tym bardziej był w jakikolwiek sposób z tą muzyką związany – choćby z racji sklepu z płytami, czy dziennikarstwa, po prostu musi mieć tę książkę w swoich zbiorach. Łza się kręci starszym, zaś młodzi mogą się przekonać, ilu wyrzeczeń trzeba było, by być prawdziwym fanem swojej ulubionej muzyki. To se ne vrati…

#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz

Jarek Szubrycht – Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia metalu

Wydawnictwo Czarne

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.