Konrad Dworakowski wyreżyserował spektakl Szewcy w Białostockim Teatrze Lalek. Nie chcem, ale muszem, czyli thriller polityczny
Konrad Dworakowski, zaproszony przez Białostocki Teatr Lalek, sięgnął po dramat Witkacego. Jego „Szewcy” to thriller polityczny z świetnie obsadzonymi głównymi postaciami sztuki, spójną scenografią i kostiumami i kilkoma przekonującymi trikami.
Kto dramat zna, ten wie, że śledząc akcję będzie świadkiem aż trzech rewolucyjnych przewrotów, upadku socjalizmu, zwycięstwa faszyzmu, wreszcie triumfu technokracji, dziś może bardziej symbolizowanej przez korporacje. W odstawkę tak samo idą czerwone sztandary, jak i sterowani „dziarscy chłopcy”. Gdyby się zastanawiać, kto jest pierwszoplanową postacią dramatu – trzeba położyć na szali dwie role – Sajetana Tempe, kreowanego z zadziwiającą powściągliwością, na bardzo wysokim i wyrównanym poziomie kontroli nad rolą przez Adama Zielenieckiego i rolę prokuratora Roberta Scurvy’ego, w którego wciela się Błażej Piotrowski.
Ach, jakże fantastycznie Witkacy stworzył tę postać! Aspirujący inteligent staje się przez telefon ministrem. Brzydzi się swoim serwilizmem, ale władza działa jak narkotyk, jest silniejsza niż moralne wątpliwości. Ale i on nie jest z żelaza. Ulegając namiętności do księżnej nimfomanki ukazuje ludzkie oblicze, choć u niego akurat prowadzi to do dosłownego zezwierzęcenia. Czy można sobie wyobrazić, że w zespole Białostockiego Teatru Lalek ktoś zagrałby tę postać lepiej niż Błażej Piotrowski? Jego Scurvy jest przegięty, za chwilę staje się demonem zagłady, by przeistaczać się w pieska skamlącego o pieszczotę pani. A Adam Zieleniecki? Kiedy zmęczonym głosem mówi, że mógłby być i prezydentem, jakoś przypomina się sławna fraza współczesnej polityki „nie chcem, ale muszem”. Nie da się omamić księżnej, ale nie przewidzi, że padnie ofiarą własnych uczniów.
Michał Jarmoszuk jako garbaty czeladnik czasem robi miny jak Quasimodo, ale i Mateusz Smaczny doskonale zna swoje miejsce na scenie. Kiedy szewcy uwierzą w wyzwolenie przez pracę, rusza prawdziwa taśma produkcyjna, a ich mozołowi towarzyszy nawet wykonywana na żywo pieśń. Tego chyba nikt się nie spodziewał, ale skoro Konrad Dworakowski do współpracy zaprosił Piotra Klimka – dlaczego nie? XIX-wieczna pieśń romantyczna jest tu tak samo ważna jak trawestacja „Kombinatu” Republiki. Niepokojące tło dźwiękowe też współtworzy atmosferę tego politycznego thrillera. Reżyser doskonale radzi sobie ze scenami zbiorowymi, niektóre sceny to iście malarskie kadry, nawet kiedy na scenie pojawia się tylko dwóch czy trzech (troje) aktorów, widać dbałość o wizualne wypełnienie sceny.
„Szewcy”, a więc i buty. Marika Wojciechowska wraz z Dworakowskim wykorzystują obuwie, by dawać widzom znaki, bawią się nimi, ale nie bawią się w ukrywanie tożsamości bohaterów dramatu. „Dziarskim chłopcom” każą ubrać flyerki, prokurator pod futrem jest niemal nagi, rozbisurmaniona księżna przypomina komiksową kobietę kota. Chłopi i dziwka bosa w strojach rodem z „Wesela” Wyspiańskiego też doskonale uzupełniają galerię jakże polskich postaci. Bo choć Witkacy profetycznie wyszydził i faszyzm, i komunizm, i kolejne przewroty jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, dzięki pracy Konrada Dworakowskiego z scenografką i kompozytorem oraz rzecz jasna całym zespołem aktorskim, ma się wrażenie, że opowiada o tym co tu i teraz, a obraz z przemysłowych kamer tylko to wrażenie potęguje.
Marika Wojciechowska wybudowała scenę na tyle wysoką, że reżyser może ją wykorzystać do kilku zadziwiających trików, zaś owe zezwierzęcenie rodu ludzkiego – mniej lub bardziej eleganckie podkreśla czy to maskami, czy też zębami przypominającymi czasem uśmiech Jokera. Świetne.
Z perspektywy mijającego sezonu wydaje się, że to właśnie „Szewcy” są jego najmocniejszym akcentem. Teatromani nie mogą przegapić tego spektaklu jesienią. Mimo kameralnej sceny to przemyślane od pierwszego do ostatniego momentu widowisko z dużą porcją inteligentnej ironii i humoru. Polecam.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz