Kraków Street Band wraca do Białegostoku
Ten tydzień to czas powrotów. Kenneth Branagh zabiera widzów do Belfastu końca lat 60., Denis Delić i Bogusław Job przypominają Polskę lat 90. i sprawę Sławomira Sikory, który zamordował gangsterów wymuszających spłatę fikcyjnego długu, zaś do klubu Fama z świeżą płytą „Czekanie” powróci genialny Kraków Street Band.
Chociaż sukces ma wielu ojców – w tym wypadku aż siedmiu, bez wątpienia frontmanem krakowskiej formacji jest Łukasz Wiśniewski. Popularny w środowiskach, przede wszystkim bluesowych „Wiśnia”, na swój sukces pracował lat wiele, konsekwentnie stając się ze świetnego harmonijkarza jeszcze lepszym wokalistą. Do Białegostoku przyjeżdżał często i chętnie. Kto dziś pamięta, że świetny koncert z formacją Limbo zagrał na przykład w połowie grudnia 2008 roku w Piwiarni Warka? I wcale nie był debiutantem, bo kiedy założył w 2006 roku zespół Blue Machine już rok później występował z nim jako suport na krakowskim koncercie Joe Cockera. Także w roli wokalisty. I nieustannie ćwiczył napomykając, że równie ważnym jak granie na harmonijce, jest dla niego śpiewanie. Po prostu miał na siebie plan.
Można podejrzewać, że żelaznej konsekwencji, nota bene rzadkiej w artystycznym świecie, mógł się nauczyć na studiach. Bo widząc „Wiśnię” jako charyzmatycznego lidera, świetnego wokalistę i instrumentalistę, warto pamiętać, że jest magistrem inżynierem ochrony środowiska. I facetem odpowiedzialnym. Skoro zdecydował się poświęcić muzykowaniu, co i rusz przygotowuje fanom coś nowego. Czy pamiętacie, jak nieprawdopodobnym sukcesem cieszyła się płyta „Harpcore” supergrupy z czterema topowymi harmonijkarzami grającymi jednocześnie? Płyta nagrywana w Białymstoku, a masterowana w Kanadzie była zresztą albumem roku 2011 portalu bluesonline.pl. A tymczasem Łukasz Wiśniewski wiedząc jak trudno jest zebrać taki skład na wspólne granie powołał Hard Times – akustyczne trio. I oczywiście, grał, śpiewał, komponował. Wiadomo – w trio łatwiej się skrzyknąć, łatwiej dojechać.
A kiedy uznał, że ta formuła mu nie wystarcza – powołał Kraków Street Band. Bo dlaczego bluesa nie można grać z dęciakami? A przy okazji podbił Polskę genialnym coverem The Animal „Don’t Let Me Be Misunderstood”. Nie pamiętacie, jak podbił? Ano dostając się do finału talent show Must Be The Music w roku 2014. I zobaczyliśmy „Wiśnię” jako rewelacyjnego wokalistę, który poważył się na interpretację piosenki skomponowanej dla Niny Simone, a równie genialnie zaśpiewanej w 1965 roku przez Erica Burdona. Po niemal pół wieku Kraków Street Band tchnął w nią zupełnie nową energię i mnóstwo radości. Nic dziwnego, że w 2020 roku Łukasz Wiśniewski zobaczył tabliczkę ze swoim nazwiskiem na Alei Bluesa W Białymstoku.
Czy cieszę się, że w niedzielę w klubie Fama usłyszymy materiał z najnowszej płyty zespołu „Czekanie”? Płyty, uwaga, zaśpiewanej po polsku? Kto był na koncercie, jaki 14 stycznia dał Łukasz Wiśniewski jedynie z Janem Gałachem i usłyszał przepiękną balladę „Drobiazgi” nie ma wątpliwości, że po koncercie wróci do domu z płytą z autografem. Na takie powroty po prostu się czeka.
Od piątku na regularnych seansach można oglądać cudownie nostalgiczny „Belfast” Kennetha Branagha. Fantastyczne zdjęcia, świetnie opowiedziana historia, będąca jednocześnie przestrogą przed wszczynaniem religijnych wojen. Czas mija niepostrzeżenie, a że dodatkowo ścieżkę dźwiękową stanowią piosenki Vana Morrisona – jest jeszcze przyjemniej. Nie zdziwiłbym się, gdyby i Łukasz Wiśniewski, nie stroniący wszak od folku, zaskoczył kiedyś słuchaczy jakimś coverem tego urodzonego właśnie w Belfaście songwritera.
Powrotem do historii opowiedzianej wcześniej przez nieżyjącego już Krzysztofa Krauzego w filmie „Dług” podwójnego zabójstwa jest wchodzący w tym tygodniu na ekrany Heliosów film „Mój dług”. Scenariusz powstawał przy współpracy ze Sławomirem Sikorą – jednym z dwóch młodych biznesmenów, którzy szantażowani przez bandytów żyjących z wymuszania fikcyjnych długów pozbawili życia swoich prześladowców. W reżyserowanym przez Denisa Delića i Bogusława Joba filmie rolę Sławomira Sikory gra Bartosz Sak, działaczką na rzecz praw człowieka będzie Olga Bołądź. Zapowiada się film dramatyczny i mocny.
Białostocki Teatr Lalek w tym tygodniu gra „Andersena kosmicznego agenta” i wraca do „Pięcioksiągu Izaaka”. Co ciekawe jednego dnia w obydwu przedstawieniach występują zarówno Izabela Maria Wilczewska jak i Mateusz Smaczny.
Dramatyczny przypomina kameralne i całkiem zabawne „Motyle są wolne” oraz farsę „Boeing, Boeing”. Za tydzień powinny nas czekać premierowe spektakle „Pomocy domowej”, czyli drugiej części wspomnianej farsy.
Supraski Wierszalin w ten weekend powraca do „Wziołowstąpienia” – kto nie widział – ma szansę trochę się pośmiać, być może także z siebie.
Wielbiciele krainy łagodności nie mogą przegapić zjawiskowego koncertu powracającego do Białegostoku Mirka Czyżykiewicza z pięknymi poetyckimi tekstami z płyty „Piano” w niedzielę wieczorem w pubie 6-ścian.
27 lutego ostatni raz w tym sezonie teatralnym na dużej scenie opery przy Odeskiej w „Wesołej wdówce” zaśpiewają Grażyna Brodzińska i Adam Zaremba. Nie wątpię, że powrócą, podobnie jak musical „Jesus Christ Superstar”, który od 11 marca wraca na afisz.
Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz