Krzysztof Umiński – Trzy tłumaczki
Camus, Kurt Vonnegut, J.R.R. Tolkien, John Updike, czy Jane Austen – dzięki odchodzącym w zapomnienie tłumaczkom polska kultura zyskała przekłady, o jakich pamiętamy do dziś. Krzysztof Umiński, także tłumacz, przypomina postaci Joanny Guze, Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej i Marii Skibniewskiej.
Czy wielbiciele kinowych wersji „Władcy pierścieni” czy „Hobbita” zdają sobie sprawę, że w Polsce te książki były dostępne już na początku lat 60. XX wieku, właśnie dzięki kunsztowi Marii Skibniewskiej, która miała szansę spotkać z Tolkienem i przekonać go do swojej wizji tłumaczenia. To najbardziej tajemnicza dla Krzysztofa Umińskiego z postaci, bowiem odeszła w roku 1984. Pewnie dochodziły do niej słuchy, że wznowienie tolkienowskiej trylogii w 1979 roku trafiło do internowanych intelektualistów i stało się symbolem nadziei, iż jednostka jest w stanie pokonać Mordor. W XXI wieku chętnych do pracy w warszawskim Mordorze nie brakuje, zaś jedną książkę potrafi tłumaczyć i kilka osób.
Skibniewskiej zawdzięczamy tłumaczenie „Buszującego w zbożu” z genialną okładką Jana Młodożeńca, „Samotność długodystnansowca”, czy tłumaczenia Johna Updike dla sławnej serii PIW-u, albo Flannery O’Connor dla serii „z kolibrem”. Serii fundamentalnych w biblioteczce każdego ówczesnego inteligenta.
Urodzona w Warszawie Anna Przedpełska-Trzeciakowska też nie jest postacią tuzinkową. Jako nastolatka byłą sanitariuszką w Powstaniu Warszawskim i nie zamierza być przysłowiową paprotką podczas rocznic. Ostro wypowiada się na temat traktowania uchodźców czy osób LGBT. Bo uważa, że ma do spłacenia dług. W latach 50. była indagowana przez bezpiekę – nie poddała się, nie ugięła -wierna AK-owskiej przeszłości. A czytelniczki to jej zawdzięczają brawurowy tytuł „Rozważna i romantyczna” z zachowaniem aliteracji podobnym do oryginału („Sense and Sensibility”). I to jest sztuka przekładu.
Joanna Guze z Lwowa trafiła na Sybir, wróciła do Polski z armią Berlinga. Była kobietą o silnym charakterze, sama zdecydowała, że będzie samodzielnie wychowywać córkę. Zajęła się przekładami z języka francuskiego, wyjeżdżała do Paryża, ba, poznała osobiście Alberta Camusa dokładnie 16 października 1957 roku. Pisarz, w stolicy Francji zaczadzonej komunizmem, chciał od niej dowiedzieć się prawdy o Związku Sowieckim i za każdym razem wstawał z fotela, przypalić jej papierosa. A swoja „Dżumą” zapewnił jej i jej córce dostatnie życie.
Krzysztof Umiński pisze o swoich starszych koleżankach po fachu z wielką estymą. Jednocześnie wykorzystuje ich korespondencję, opowieści znajomych, nie stroniąc przy tym od osobistego komentarza. „Trzy tłumaczki” to świetna opowieść o trudnych latach kultury w PRL-u i o czasem niewidocznej, ale jakże istotnej, twórczej, pracy tłumaczy. Polecam
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz
Krzysztof Umiński – Trzy tłumaczki
Wydawnictwo Marginesy