Magdalena, Benedetta, a może Koniec świata, czyli Kogel Mogel 4

Virginie Efira jako Benedetta, kadr z filmu

Początek 2022 roku nie rozpieszcza bywalców teatrów czy sal koncertowych. Coś ma się ruszyć w przyszłym tygodniu. W ten weekend za to kilka premier kinowych.

Ta najbardziej komercyjna i obliczona na sukces to bez wątpienia „Koniec świata czyli Kogel Mogel 4”. Całkiem niezła, jak na standardy polskiej komedii z XXI wieku. Z operetkowymi rolami Macieja Zakościelnego i Katarzyny Skrzyneckiej, którym i tak show skradnie stara gwardia. Pierwszą petardą wrzuconą w ten kogel mogel jest Dorota Stalińska. Żywiołowa, zabawna, precyzyjnie trzymająca się konwencji zwariowanej mamuśki z Ameryki. A w finale, kiedy widzowie czekają na happy end i szczęśliwe zaślubiny drewnianego Nikodema Rozbickiego z mało zainteresowaną nim Aleksandrą Hamkało pojawia się ON. Dziś 78-letni, a kiedyś Olek Smoleński „Ramzes”, kolega z klasy Beaty, z filmu o takim właśnie tytule z Polą Raksą w roli głównej. Później redaktor Winkel z „Człowieka z żelaza”, czy Bolo z „Piłkarskiego pokera”. Ról kinowych i teatralnych Marian Opania zagrał setki, a że to aktor wyśmienity, kradnie każdy kadr tej komedii.

W tym tygodniu aż dwa filmy o kobietach wchodzą na ekran kina Forum. „Magdalena” to opowieść o 20-latce, która przestała mówić, ze światem komunikując się poprzez muzykę. Jest DJ-ką, marzy o zagranicznej karierze, ma pięcioletnią córkę. A że marzenia i źle ulokowane uczucia mogą zaprowadzić na manowce, Magdalena pogrąży się w chaosie i stanie przed dramatycznym wyborem. Wszystko to w rytm muzyki, która uzupełnia grę wyjątkowo wychwalanej za rolę tytułową Magdaleny Żak.

„Benedetta” to podobno skandalizujący film Paula Verhoevena Tego od „Robo Copa”, ale i „Nagiego instynktu” łączący historyczną, pełną politycznych podtekstów opowieść z erotycznym thrillerem i kinem religijnego feminizmu. Bo akcja „Benedetty” rozgrywa się pod koniec XVII wieku, a główna bohaterka to oddana w dzieciństwie do klasztoru zakonnica. Kiedy dojrzeje, doświadczana przez mistyczne wizje, zapragnie kochać kobietę z nizin i walczyć o władze i wpływy z matką przełożoną. Będzie wykorzystywać pożądanie i przyjemność jako oręże w świecie cierpienia i bólu, potęgowanej nienawiści do własnego ciała. Wykorzysta przy tym swoją wiarę, aby podporządkować sobie innych ludzi. Zapowiada się kino dla ludzi o otwartych głowach.

Czy otwartą głowę miał w 1969 roku burmistrz Nowego Jorku John Lindsay? W rewelacyjnym dokumencie „Summer of Soul” pojawia się na scenie w parku na Festiwalu Kultury Harlemu. Kilkanaście dni wcześniej, chcąc przypodobać się wyborcom nie bez pomocy policji stał się spirytus movens akcji rozbijania klubów gejowskich. Zamieszki przy „Stonewall Inn” po latach upamiętnił pierwszy czarnoskóry prezydent Stanów Zjednoczonych Barrack Obama, który ogłosił owo miejsce pomnikiem narodowym. Tymczasem latem 1969 roku czarna i latynoska społeczność Nowego Jorku spotkała się na bezpłatnym festiwalu i poczuła, że jest w niej moc. Ową duchową jedność w podobny sposób wzmacniały rewelacyjne występy śpiewaków gospel, co śpiewająca pop jazz formacja The Fifth Dimension albo i dziś wzbudzający respekt psychodelicznym podejściem do soulu Sly and The Family Stone – nota bene łączący w grupie białych i czarnych muzyków. To dopiero wówczas słowo „negro” prasa zaczęła zmieniać na „black” a slogan o „black power” nabierał znaczenia. Sam koncert ochraniały sławne Czarne Pantery. Co ciekawe, fantastycznie grający i śpiewający głupoty o miłości Stevie Wonder poza sceną jawi się jako bojownik o prawa czarnej społeczności, za to mniej znana Nina Simone ze sceny ciska słowami bluesów niczym trafiającymi bezbłędnie w cel rakietami dalekiego zasięgu. I mówi o świecie, który jest jej słuchaczom bliski. W czasie trwania festiwalu Amerykanie lądują na Księżycu, ale słuchaczy to niewiele obchodzi, bezrobocie i rasizm to ich codzienność, nie loty ku gwiazdom. Genialna muzyka, świetny montaż i tło społeczne czynią z „Summer of Soul” film, który warto zobaczyć właśnie w kinie. Ostatnie seanse tylko w piątek, sobotę i niedzielę.

W kinach Helios w Alfie i Białej „Licorice Pizza” – niezwykła opowieść o więzi pomiędzy 15-letnim gwiazdorem sit comu i 25-letnią Żydówką o aktorskich aspiracjach. Opowieść niespieszna, ale zawierająca wiele tak samo humorystycznych, co gorzkich scen. I w przeciwieństwie do naszego Kogla Mogla, między tą ekranową parą jest prawdziwa chemia.

W teatrach mniej lub bardziej odgrzewane kotlety. Teatr Wierszalin przypomina „Wziołowstąpienie” – tomaszukową wariację na temat „Umarłej klasy” Tadeusza Kantora z wątkami podlaskimi, białoruskimi podaniami. Momentami bardzo zabawną i zdecydowanie nie do końca utrzymaną w zwykłej wierszalińskiej stylistyce.

Jedną z najsłynniejszych bulwarówek wszech czasów, czyli „Mayday” Teatr Dramatyczny pokazuje w auli przy ulicy Świerkowej, najnowsze wrażenia teatralne czekają zaś w Białostockim Teatrze Lalek. Z świetną rolą Krzysztofa Bitdorfa, ciekawym połączeniem teatralnych technik. To „Jaś i Małgosia”, też z trzyletnią już historią.

Wybierając się na „Magdalenę”, „Benedettę”, czy „Summer of Soul” obejrzycie w foyer Forum najlepsze zdjęcia konkursu Grand Press Photo 2021. Bo czasem to życie pisze najlepsze scenariusze.

#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.