Małgorzata Lebda – Łakome

Małgorzata Lebda, uznana poetka, wydając pierwszą książkę prozą mogła liczyć na sporą promocję. Jak się okazało – w pełni zasłużoną, bo „Łakome”, oprócz „Nike” skosiły kilka kluczowych nagród literackich. W pełni zasłużenie.
I jak tu pisać, że zachwyca, skoro… zachwyca. Choć nie powinna, bo po co czytać o odchodzeniu, życiu z osobą umierającą na raka? A jednak od tekstu trudno się uwolnić. Lebda, jak na poetkę przystało, pisze syntetycznie, a jednocześnie z niezwykłą uważnością na otaczający świat. Wszak jako biegaczka długodystansowa pewnie głębiej czuje zapachy i drgnienia powietrza, widzi kolory i faktury zupełnie inaczej niż zamknięci w swoich hybrydach czytelnicy z wielkich metropolii.
Cieszy też wielość i równoważność bohaterów. Sama narratorka, rodzinna wieś, postać umierającej babki, dziadek, nie dopuszczający myśli o chorobie. No i świat zwierzęcy – ciepłe krowy, ostrożnie wyrzucane za próg pająki. Wyjątek stanowią… gołębie. Jaki? To już trzeba zajrzeć do książki. Usłyszeć „pohukiwania nocy. I jeszcze to – zapach: gnoju, uryny, potu.” Paradoksalnie – czysta poezja. I umiejętność opisania zwykłego życia. To nie cierpienia młodego Wertera choć cierpi wnuczka, babka, dziadek, przyjaciółka. Taka jest natura i taka jest natura choroby.
„Łakome” to także powieść-protest przeciwko rzeźniom, personifikacja sił natury i o wiele więcej. Czy chciałbym, żeby Małgorzata Lebda pisała nadal taką prozę? Bardzo. Tylko czy ona zechce?
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz
Małgorzata Lebda – Łakome
Wydawnictwo Znak