Mędrzec czy bufon? Coś o internetowych specjalistach od medycyny

Rewolucja internetowa doprowadziła do stworzenia olbrzymiej bazy informacyjnej i usługowej dla niemal całego świata. Dziś wystarczy zaledwie telefon i dostęp do sieci, by wykonywać przelewy na olbrzymie kwoty, zarządzać gospodarstwem domowym, kontaktować się ze znajomymi (lub nie) z drugiego końca globu. Jakie są jednak ciemne strony boomu informacyjnego?
Internet, jako naturalny „pomocnik” człowieka (coraz częściej bardzo młodego), stanowi również jego nauczyciela i przewodnika. Stwarza to zupełnie precedensowy rodzaj autorytetu, jako właściwie anonimowego medium, którego zdają się nie obowiązywać reguły współżycia społecznego, czy moralność. Czerpanie wiedzy z Internetu wymaga więc odpowiedniej asertywności i umiejętności filtrowania informacji. Brak powyższych może mieć równie opłakane skutki, co przerzucenie osoby nieumiejącej pływać z basenowego brodzika na środek oceanu. Przykłady można niestety zaobserwować w tak istotnej dziedzinie, jaką jest ochrona zdrowia.
Brak odpowiedniego przeszkolenia, wiedzy, wykształcenia, czarno-białe sądy, odrzucenie nowoczesnych technik leczenia – takimi określeniami można skwitować większość „specjalistów od medycyny”, którzy hojnie obdarowują swoimi naukami czytelników blogów i stron internetowych. Działalność takich doradców jest również szkodliwa dla podmiotów, które reprezentują najwyższy stopień wtajemniczenia w dziedzinie medycyny. Wielu ludzi unika kontaktu z lekarzem z często irracjonalnych pobudek, kierujących ich na fora traktujące o zdrowiu, a będące w rzeczywistości tworem szarlatanów. Tacy „mędrcy” niejednokrotnie przemycają w swoich naukach przesłanie, by odrzucić osiągnięcia współczesnej medycyny. Obniża to zaufanie do lekarzy wśród osób podatnych na manipulacje.
Przykładami grup internetowych, które indoktrynują naiwnych „obalając” fakty od lat potwierdzane w kolejnych badaniach naukowych, są społeczności antyszczepionkowe, czy odrzucające wpływ cholesterolu na rozwój chorób sercowo-naczyniowych. Posługując się jednak dużo bliższym dla przeciętnego człowieka przykładem, należy powiedzieć o bezrefleksyjnej wierze Polaków w suplementy diety. Instytut Monitorowania Mediów przeprowadził w czerwcu 2017 badania ukazujące, że przez miesiąc w mediach społecznościowych pojawiło się około 3,6 tysiąca publikacji o tematyce suplementów, zaś jedynie niewielki odsetek był dziełem ekspertów z tej dziedziny. Zestawiając to z dość imponującymi wynikami sprzedaży – w 2020 roku wartość sprzedanych suplementów ma wynieść ponad 5 mld złotych – należy dojść do wniosku, że Polacy nadużywają tych produktów. W walce z nadmiernym obciążeniem wątroby i portfela nie pomagają reklamy, w których można doszukać się „środków na wszystko”. Marginalne znaczenie dla konsumenta ma bazowanie koncernów farmaceutycznych na naiwności i efekcie placebo.
Warto krótko napisać o różnicy między lekami a suplementami diety. Lek definiuje się jako substancję, lub mieszaninę substancji posiadających właściwości zapobiegania/leczenia chorób. Suplement zaś, to produkt uzupełniający dietę – nie posiada zatwierdzenia przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych. Mówiąc krótko, status leku gwarantuje odpowiednie jego przebadanie pod kątem skuteczności, jakości i bezpieczeństwa. Tego samego nie można powiedzieć o suplementach, ponieważ prawo zwyczajnie nie wymaga w ich przypadku zastosowania restrykcyjnych procedur koniecznych przed wprowadzeniem na rynek leku. W praktyce, zastanówmy się więc dobrze, czy warto obciążać wątrobę, zażywając np. dodatkowe witaminy, których niedobór i ewentualne dawkowanie powinno być stwierdzone przez lekarza. Badania z ostatnich lat pokazują na przykład, że znana w polskiej „kulturze leczniczej” witamina C nie łagodzi objawów przeziębienia, ani go nie skraca.
Wyjątkiem są osoby intensywnie uprawiające sport, albo koszarowani żołnierze – w ich przypadku istnieje prawdopodobieństwo skrócenia choroby z pomocą kuracji witaminą C podawanej w bardzo wysokich dawkach. U ogółu nie ma ona jednak żadnego wpływu na przebieg przeziębienia. Co więcej, spożywanie tej witaminy w nadmiernych ilościach u osób predysponowanych może doprowadzić nawet do ataku kolki nerkowej. Skąd niemal mityczne właściwości narosłe wokół tej substancji? Wynikają one przede wszystkim z technik marketingowych koncernów farmaceutycznych i podatności społeczeństwa na tą indoktrynację. Nie dajmy się więc zaślepić wpływowi reklamy i manipulacji, ufając specjalistom lub przynajmniej wiarygodnym portalom społecznościowym, prowadzonym przez lekarzy (np. mp.pl).
Artykuł ma pomóc moim Czytelnikom w krytycznym podejściu do rzeczywistości i zachowaniu zwyczajnego, zdrowego rozsądku. Nie neguję pozytywnej roli Internetu, piętnuję próby cenzurowania, bo stanowią one zagrożenie dla wolności słowa. Ta wartość nie jest jednak równoznaczna z konformizmem wobec wszelkiej maści fake newsów. Warto krytykować merytorycznie te wpisy, które nie posiadają zaplecza eksperckiego, a mogą mieć szkodliwy wpływ na mniej doświadczonych i asertywnych internautów. Mamy tytaniczne możliwości dzięki cyfrowemu światu, lecz nie możemy utonąć we własnej pysze i ignorancji dla specjalistów z prawdziwego zdarzenia, którzy popierają swe tezy latami nauki i doświadczenia. Internet ma służyć człowiekowi, a nie być wyrocznią naszych czasów.
Autor: Artur Sabasiński
Jestem studentem na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. Poza studiami, angażuję się w działalność społeczną. Moje zainteresowania naukowe obejmują dziedziny humanistyczne i ekonomię. Największą pasją darzę zegarki, książki i muzykę.
Źródło: PAP – Nauka w Polsce
fot. Pixabay