Nie patrz w górę
Jedni wolą oglądać filmy w domowym zaciszu, inni wielkie ekrany i tę niepowtarzalną atmosferę jaką ma sala kinowa przedkładają nade wszystko. Dwie ubiegłotygodniowe premiery są ze wszech miar godne polecenia, a w ten weekend czekają na fanów widowiskowego kina „Matrix zmartwychwstania” i „Spider-Man: bez drogi do domu”.
Zacznijmy od absolutnej nowości, która lada dzień trafi do sieci. Chodzi o film „Nie patrz w górę”. Powiecie, że nie lubicie komedii, nie kręci was political fiction? Ale kiedy scenariusz pisze zdobywca Oskara Adam McCay – warto sprawdzić jego poczucie humoru. A że i nie stroni od polityki – łączy te dwa światy idealnie w filmie „Nie patrz w górę”. Pokrótce wypada zdradzić, że naukowcy z zapyziałej amerykańskiej uczelni odkrywają, iż za pół roku potężna kometa uderzy w Ziemię. Planetę może nie czeka zagłada, ale wielkie spustoszenia i zniszczenia. Naukowcy ruszają na spotkanie do Białego Domu, gdzie rządzi kobieta prezydent. I tu zaczyna się już fantastyczny miks tragikomedii z political fiction. Pani prezydent najpierw każe im być cicho, chcąc zażegnać kryzys obyczajowy, rzuca mediom na żer zagrożenie katastrofą. Z miejsca pojawiają się zwolennicy i przeciwnicy tej informacji, w internecie wybuchają burze. Adam McCay kpi z mediów społecznościowych, z publicznego prania brudów, z debilizmu telewizji śniadaniowych. Dostaje się i naukowcowi, który dla bycia celebrytą zaprzeda duszę biznesowi. Oczywiście nieodzowny będzie romans prowincjonalnego uczonego z gwiazdą TV. Że to wszystko już było? Oczywiście, ale w „Nie patrz w górę” zwroty akcji i odniesienia do świata polityki pojawiają się co chwila i choć się szczerze śmiejemy, to powtarzając za Gogolem, z siebie się śmiejemy. Będzie też biznesmen wizjoner, który zaproponuje podróż w czasie z niezwykłym finałem. Niech wam nie przyjdzie do głowy wyjść z filmu podczas napisów końcowych. Dodatkowym magnesem jest gwiazdorska obsada. Główne role grają Leonardo DiCaprio, Jennifer Lawrence, Meryl Streep, w świetnym epizodzie pojawia się Timothée Chalamet. Film można oglądać we wszystkich kinach sieci Helios.
Podobnie rzecz ma się z nową wersją „West Side Story”. Za przypomnienie arcydzieła filmowego musicalu zabrał się Steven Spielberg, a że do pomocy miał Janusza Kamińskiego – efekt jest wręcz idealny. Klasyczne ujęcia, stylowe kostiumy i wnętrza, nie uwspółcześniają historii z roku 1957 na siłę. Wręcz przeciwnie – utrzymując ją w oryginalnej wersji ukazują, że problemy ukazane przed niemal pięcioma dekadami są nadal aktualne. I nie chodzi tu wcale o walki gangów ulicznych – te są pokazane jako dość niewinne grupki dzieciaków z dysfunkcyjnych rodzin. Matka ćpa, ojciec pije, to chłopak włóczy się po ulicy. Samo życie. Raczej można powiedzieć, że to obraz idealnej Ameryki, gdzie policja stara się nie dopuścić do ustawki między gangami, A rysą na tym idealnym obrazku jest bieda i rasizm. Kwestie jakie padają w filmie z 1961 roku, kilka tygodni temu przypomnianym przez TVP Kultura pozostają niezmienione. To biali mają w USA przywileje, a latynoscy imigranci mogą być rodzajem trofeum. W filmie padają bardzo mocne słowa o świecie pełnym nierówności i to je się zapamiętuje niż nieco naiwną historyjkę o miłości od pierwszego wejrzenia. Z jednej strony możemy być dumni, że śliczna Maria zakochuje się w Polaku, fakt że mówiącym po angielsku, ale też musimy pamiętać, że ów Polak to młodociany przestępca.
Muzyka Leonarda Bernsteina, pełna swingu, nawiązująca do spuścizny gerschwinowskiego „Amerykanina w Paryżu”, z fantastycznym mambo czy piosenką „America” i oczywiście songami „Maria”, „Tonight” i „Somewhere” łapie za serce.
Te dwa filmy to moim zdaniem jazda obowiązkowa, podobnie jak premiera „Matrixa Zmartwychwstań”. Tak znów grają Keanu Reeves i Carrie-Ann Moss. No to pewnie zobaczymy. A na deser, dla wielbicieli świata rodem z komiksu – „Spider-Man: bez drogi do domu”.
W kinie Forum w niedzielę o godz. 15 będzie można obejrzeć „Moje wspaniałe życie” razem z reżyserem Łukaszem Grzegorzkiem. W filmie świetne role grają Agata Buzek, Jacek Braciak i Adam Woronowicz. Do zobaczenia też będzie film o życiu pod jednym dachem z alkoholikiem, którego kreuje Maciej Stuhr.
Teatr Dramatyczny przypomina bulwarówkę „Boeing, Boeing”, oraz kameralną i całkiem sprawnie zrobioną „Autostradę” z wyrazistą rolą Katarzyny Siergiej.
Już od dekady na scenie Białostockiego Teatru Lalek możemy z najmniejszymi dziećmi oglądać „Misiaczka” Marty Guśniowskiej. Czy Misiaczkowi uda się w końcu zasnąć? Czy cenne lekarstwo na sen przyniesie Sroka? Wiewiórka? Krówka? Czy może Zając? Dowiecie się tego wybierając się na pluszowo-poduszkowy spektakl Białostockiego Teatru Lalek.
Kto lubi aktorskie interpretacje przebojów polskiego rocka może obejrzeć spektakl studentów IV roku aktorstwa „Ojczyzna moja”. Zapewniam, że widząc wykonanie piosenki „Mała Maggie” będziecie z całych sił bić brawo już od połowy utworu.
Ten weekend należy do kin, ale warto dać też szansę studentom Akademii Teatralnej, bo wkrótce skończą studia i do spektaklu już nie będzie powrotu.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz