Opera i Filharmonia Podlaska. Kopciuszek albo tryumf dobroci wyreżyserowała Maria Sartova

OFP Kopciuszek albo tryumf dobroci, fot. Jerzy Doroszkiewicz

Świetna muzyka Gioachino Rossiniego i właściwa obsada to klucze do sukcesu opery „Kopciuszek albo tryumf dobroci” na scenie przy Odeskiej. Szaleństwa scenografii i wydobycie komizmu z większości postaci dają szansę praktycznie każdemu widzowi na wejście w bajkę z dzieciństwa.

Postać Kopciuszka od stuleci egzemplifikuje niesprawiedliwość oraz przekonanie, że dobro i miłość pokonają wszystkie przeszkody. Gioachino Rossini wraz z Jacopem Ferrettim bajkę Charlesa Peraulta zamienili w komedię o niejednoznacznym przesłaniu. I tylko od wizji reżysera i scenografów zależy, które tony z wspaniałej muzyki i dowcipnego tekstu podrzucą w światło jupiterów.

Maria Sartova pokazała już w Białymstoku poczucie humoru realizując „Barona cygańskiego” w formie filmowych flashbacków z dosłownie świńskimi motywami. Tym razem ramię w ramię z Agatą Uchman przenosi część akcji w lata 50. XX wieku. Tu Angelina jest ubogą dziewczyną zafascynowaną modą i kolorowymi żurnalami. Gdzieś obok niej przemykają tłumy zaaferowanych mężczyzn, którzy nie zwracają na nią uwagi.

Jeszcze ciekawiej robi się w domu owego Kopciuszka. Tam przyrodnie siostry, niczym w „Ubu Królu” Grupy Coincidentia, toczą pięściarski pojedynek – o co, a właściwie – o kogo – okaże się za chwilę.

I tu zaczynają się fantastyczne partie napisane przez Rossiniego. Widzowie słyszą trzy głosy, wkrótce znów pojawi się chór męski w roli gazeciarzy i za chwilę wszyscy wejdą w świat baśni. Tu zaprojektowane przez Uchman ubiory XX-wieczne zaczynają się lekko miksować z pop artowymi odlotami zasygnalizowanymi do tej pory tylko spódnicami sióstr. I robi się naprawdę baśniowo.

Ale chwila, przecież do opery idziemy dla muzyki i solistów, atu niespodzianka goni niespodziankę. Rossini postawił na wiele ansambli i to na scenie działa znakomicie. Głosy przenikają się, dopełniają, czasem harmonizują w wielogłosie. Co ważne pozornie nieliczna obsada ze swojego zadania wywiązuje się koncertowo.

Joanna Motulewicz (Tisbe) i Anna Wolfinger (Clorinda) to doskonale znane głosy. Tu mają możność współpracować i… rywalizować. O ile mimikę Motulewicz bywalcy koncertów nadość dobrze, to z pewnością radość sprawia jej komediowe wcielenie w duecie z Wolfinger – jakby stworzoną do psot i drobnych uszczypliwości w tym spektaklu.

Śpiewający basem Dariusz Machej debiutował jako Don Magnifico w Kopciuszku Rossiniego w Warszawskiej Operze Kameralnej (1997). W Białymstoku wręcz szaleje na scenie, wygłupia się w pozytywnym tego słowa znaczeniu ile tylko może, z pokazywaniem języka włącznie. Jako pazerny utracjusz, który nie zawaha się wykorzystać własnych córek, by zachować status krezusa, a marzeniem jest zostać uchem króla i żyć z łapówek tworzy niezapomnianą kreację.

Bywalcy opery przy Odeskiej trochę czekają, kiedy śpiewający barytonem Tomasz Rak objawi swoje emploi w pełnej krasie i odrzuci precz perukę. Przerysowany, by nie powiedzieć „przegięty” lokaj wcielający się w księcia to z definicji komediant numer 2.

Za to Alidoro w wizji Marii Sartovej bardziej niż dobry wróż, jest postacią odrobinę demoniczną. Artur Janda – bas-baryton to kolejny obsadowy strzał w dziesiątkę. Przyciąga wzrok i słuch i wywołuje niepokój.

Ferretti postaci Księcia paradoksalnie przypisał poślednią rolę. Pozornie przebiegły, wydaje się w istocie być rozpieszczonym bogaczem, który potrafi tylko wygrażać palcem, ale czy realnie obroni Angelinę przed atakami przyszywanej rodzinki? Tu wystarczą maślane oczy i świetny głos – a tym Sebastian Mach operuje z wirtuozerią godną światowej opery.

Klasycznego Kopciuszka nie przypomina też Angelina. W wizji Sartovej szczególnie nie różni się od sióstr. Narzeczonych szuka w żurnalach, a kiedy pozwoli przemówić sercu i tak wraz z Ferrettim musi intrygować bransoletką. Się ceni? W finale libretto każe jej żyć kłamstwem, bo przecież nie rezygnuje z zemsty za upokorzenia. Moją zemstą będzie przebaczenie to niezbyt fortunne określenie tytułowej „dobroci serca”. Za to głos… Zuzanna Nalewajek od pierwszych chwil podbija publiczność, bo też i swoją prawdziwą obecność akcentuje nie nożyczkami – umową z widzami, że to jednak świat z papieru, tylko cudowną piosenką o królu. A arie, duety i ansamble? Jej mezzosopran ma swoją moc, a że w listopadzie będzie śpiewała reżyserowana przez Grzegorza Chrapkiewicza, Susanne Andrade czy Roberta Drobniucha – z pewnością jej warsztat aktorski będzie się rozwijał.

Adam Banaszak pewnie prowadzi orkiestrę Opery i Filharmonii Podlaskiej, a precyzyjnie zaplanowane w partyturze dźwięki klawesynu stanowią dodatkowy smaczek znakomitego muzycznie dzieła z niepoślednią rolą męskiej części chóru przygotowanego przez prof. Violettę Bielecką.

Humor, wyborne dźwięki, nieskomplikowane przesłanie i odlotowe kreacje pań czynią z „Kopciuszka” spektakl, który dosłownie ma szansę trafić do każdego widza – od lat 5 do 105. Posłuchać i zobaczyć trzeba koniecznie

#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.