Piotr Domalewski nakręcił film Ministranci
Reżyser Piotr Domalewski wyjaśnia, że inspiracją do filmu Ministranci była jego długo narastająca niezgoda na sprzeczność między wartościami deklarowanymi a faktycznymi działaniami polskiego Kościoła katolickiego i polityki. Podkreśla, że głównymi bohaterami musieli być młodzi, niewinni ludzie, ponieważ ich brak dorosłego relatywizmu pozwalał szczerze opowiedzieć o sprawiedliwości i niesprawiedliwości. Realizacja projektu wymagała wyczerpującego castingu, podczas którego celowo poszukiwano młodzieży z doświadczeniem w muzyce lub sporcie wyczynowym, ze względu na potrzebę dyscypliny i powtarzalności na planie filmowym. Domalewski zaznacza, że jego dzieło jest przede wszystkim portretem współczesnej prowincjonalnej Polski widzianym oczami dzieci, poruszającym jednocześnie ważne społeczne tematy, takie jak depresja i przemoc domowa, a jego ambicją jest pozostawienie zapisu prawdy o grupie ludzi dla przyszłych pokoleń.
Skąd pomysł na „Ministrantów” – autorskie dzieło Piotra Domalewskiego?
Piotr Domalewski, reżyser: Na pewno nie było jakiegoś takiego jednego momentu, w którym mnie olśniło, że trzeba zrobić ten film, ale gdzieś tam od wielu lat, chyba właściwie z takiego odbioru bezpośredniego rzeczywistości, narastała we mnie taka niezgoda na to, że trochę i kościół katolicki i polityka, a niestety są bardzo one ze sobą sprzęgnięte, stoją w dużej sprzeczności w tych wartościach, które deklarują. I pomyślałem, że chciałbym o tym w filmie opowiedzieć, ale nie wiedziałem jeszcze jak. Jak już się ma temat, w sensie decyzję o czym chciałoby się opowiedzieć, to znalezienie odpowiedniego bohatera, nośnika i okoliczności to jest łatwiejsza sprawa. A byłem przekonany, że o takich rzeczach, które dotyczą dobra, zła, sprawiedliwości, niesprawiedliwości, to muszą opowiedzieć bohaterowie, którzy są młodymi ludźmi.
Niewinni.
Tak, niewinni, bo pozbawieni tego filtra relatywizmu, do którego my, jako dorośli ludzie, nie tyle my go lubimy, tylko my jesteśmy do niego przyzwyczajeni. To jest coś zupełnie innego. Dlatego to musieli być młodzi ludzie. A potem od razu producent Leszek Bodzak i Aurum Film zainteresowali się tym pomysłem i dalej to już poszło.
Poszło, nie poszło. Słynna anegdota, że przekleństwem reżysera są zwierzęta i dzieci na planie. Tutaj dzieciaków jest czwórka, a nawet więcej. Skąd one się wzięły?
Chyba miałem w sobie, nie wiem czy to była brawura, czy to była naiwność, ale myślę sobie chyba, że jednak to drugie, żeby sobie tak tutaj nie dodawać. Trochę nie miałem świadomości, jak duże to jest wyzwanie, nie tylko ze względu na to, że to są młodzi aktorzy i oni są w takiej jakby dużej dynamice wewnętrznej, że są cały czas aktywni, że to będzie inna praca technologicznie, ale ta brawura czy też naiwność chyba wynikała z tego, że no cóż, trzeba znaleźć dokładnie tych ludzi, którzy mają to zagrać. To znaczy, że film będzie tyle wart, ile ich performance artystyczny. Nie da się w trakcie zdjęć, jeżeli nie trafiliśmy z obsadą, robić jakichś przesunięć, które może trochę zdynamizują albo zmienią film.
Ale jak trafiliście z tą obsadą?
Proces dobierania obsady trwał kilka miesięcy. Myślę, że nawet chyba z osiem albo dziewięć, bo najpierw robiliśmy bazę ludzi, z których byśmy szukali. Wymyśliliśmy, że koniecznie potrzebujemy szukać naszych aktorów, naszych odtwórców głównych ról wśród młodzieży, która ma ze sobą doświadczenie szkoły muzycznej, wyczynowego sportu, dlatego że te dyscypliny polegają na powtarzaniu wielokrotnym różnych sekwencji i czynności, żeby osiągnąć spójny efekt. A w moim przekonaniu, a raczej się uważam za technika filmowca, to plan filmowy nie jest niczym innym niż technicznym powtarzaniem aż do osiągnięcia jakby jakiegoś spodziewanego, ładnego efektu finalnego. No i potem zaczęliśmy tych ludzi zapraszać na castingi. Było kilkudziesięciu chłopaków. Potem sobie zawężaliśmy trochę krąg poszukiwań do jakiejś mniejszej grupy.
I skąd jest Tobiasz Wajda, bo to on gra Filipa?
Tobiasz Wajda jest z Warszawy. Bruno Błach-Baar też jest z Warszawy, a Filip i Mikołaj Juszczykowie są z Nysy. Oni rzeczywiście jakoś najbardziej nam w tych rolach pasowali. Właśnie nieśli te postaci w sobie. To znaczy – nam najbardziej pasowało, żeby ci bohaterowie byli nimi, o tak bym to nazwał, bo to się wydaje mała różnica, ale to jest tak naprawdę fundamentalna różnica między pracą z aktorem dorosłym, profesjonalnym…
Z kolegą z wspólnego mieszkania…
na przykład z kolegą, którego zna się od lat i którego skala, rozpiętość środków aktorskich jest całkowita i on może po prostu taką postać wykreować. On może się przeistoczyć w kogoś, wydaje mi się,
W złego księdza?
Może się przeistoczyć w złego księdza. No cóż, Tomasz Schuchardt może się przeistoczyć w każdego. A z kolei aktorzy, którzy nie mają tego doświadczenia, nie są profesjonalnymi aktorami w sensie z zawodu to raczej trzeba w nich znaleźć tę postać albo uwierzyć w nich jako tę postać, więc to jest ta fundamentalna różnica. Ale poświęciliśmy mnóstwo czasu i wysiłku, ale też myślę i funu, żeby po prostu tych chłopaków znaleźć i stworzyć z nich grupę. To, że oni oddzielnie są świetni, to jest jedna sprawa, ale nam zależało na tym, żeby oni stworzyli realną paczkę przyjaciół i na to też poświęciliśmy dużo czasu.
To jakich socjalizowaliście wspólnie? Graliście w piłkę, konsola do gier? Co można zrobić, żeby stworzyć z chłopaków z Warszawy i z Nysy, jednak z dwóch różnych światów, grupę przyjaciół?
Ja uważam, że przynajmniej tak jak to sobie przypominam z własnych doświadczeń jako młodego człowieka, że wspólne zadanie konsoliduje ludzi. Myśmy mieli zadania pod tytułem trening aktorski i one mają ogromną rozpiętość, bo to są i zajęcia bazujące na rytmie i na tekście, i odgrywanie różnych scen, i próbowanie inscenizowania już poszczególnych jakby choreografii scen. Bardzo konsoliduje też wspólne jeżdżenie do fast foodów, bo po prostu to jest jakieś takie wydarzenie, w którym wszyscy mamy po tyle samo lat. Kiedy stoimy przed tą tablicą z burgerami albo frytkami, no to dokładnie wszyscy jesteśmy w tym samym wieku.
Więc nie był pan tym dziadkiem z reklamy?
Nie znam reklamy, ale… Ach, wiem. Chyba pamiętam. Ja nie mam telewizji, ale dziadkiem to chyba mam nadzieję jeszcze nie byłem. Ale halapenio też nie jestem fanem, więc ja to tak klasycznie.
Są dwa momenty muzyczne, kiedy ci chłopcy rapują. Tekst napisał Piotr Domalewski, a zarapowali…
Nie, nie, nie, nie. Piosenki były w scenariuszu i teksty były moje. Tylko, że wzięliśmy do tych piosenek bity Mikołaja, bo on nagrywa, jest hip-hopowcem, jest raperem i nagrywa swoje kawałki jako Wiewioor. On dał nam swoje utwory, muzykę, ale oczywiście moje teksty do tych utworów tak jakoś słabo pasowały. A poza tym on powiedział, że są niestety badziewiaste, jeśli chodzi o poziom muzyczny z tej dziedziny. Więc ja powiedziałem: „Dobra, no to napisz swoje, jeden z nich jest całkowicie Mikołaja, a drugi hymn no trochę tam jest mojego, bo tam zależało mi, żeby padły konkretne jakby teksty i słowa.
Jakie?
„Chcesz się poprawić, jesteś naszym bratem, chcesz ściemniać Bogu, dojedziemy cię jak szmatę”. Więc to musiało zostać, bo to było odbicie do dalszej sceny, że nikogo nie będziemy dojeżdżać jak szmatę. No i potem różne inne rzeczy z tego dialogu wynikają, także to trzeba zobaczyć, żeby wiedzieć o co mi chodziło.
Pomyślałem, że ten film mogą zobaczyć wszyscy Polacy i dla wszystkich będzie zrozumiały. No bo przecież jak mówi wielu, 95% obywateli to wyznawcy Kościoła katolickiego.
Nie mam takiego przekonania, że trzeba mieć jakąś tradycję katolicką, żeby ten film odebrać. Wręcz powiedziałbym odwrotnie, ale trzeba się zgodzić z jednym. My jesteśmy krajem, którego dziedzictwo kulturowe jest ukształtowane wokół Kościoła katolickiego i temu się zaprzeczyć nie da. I można być wierzącym albo nie, ale generalnie rozpoznaje się te kody kulturowe związane z kościołem. Strasznie zabawne jest to, że osoby, które się jawnie ofensywnie deklarują jako osoby antykościelne postulują, żeby było jak najwięcej wolnego w święta kościelne, co dla mnie jest pewnego rodzaju paradoksem. Ale no żaden ze mnie socjolog…
Ani socjalista?
Już bardziej ze mnie socjalista, to prawda, ale taki chyba ideowy. Stąd pewnie też takie elementy w filmie – rozdawania ubogim, a zabierania Kościołowi.
To Janosik.
Janosik burgrabiemu zabierał. Kto to zabierał Kościołowi? Na pewno był taki bohater. Na pewno jest czterech moich bohaterów, którzy się tym parają. Ciekawe jest to, że każdy ten film, niezależnie od tego, z czym się utożsamia ideowo i duchowo, odbiera i on jakby zaprzęga do dyskusji. Ja nawet miałem kilka spotkań z widzami, po których wybuchały jakieś żarliwe kłótnie, które ja musiałem trochę z tym mikrofonem tonować.
No właśnie, bo pan tak naprawdę nie zrobił filmu ani o ministrantach, ani o kościele katolickim, tylko o tym jak wygląda współczesna Polska taka prowincjonalna, widziana oczami dzieci.
To prawda, ponieważ nawet dzisiaj przeczytałem bardzo ciekawy artykuł, bo też nie ukrywam, że od lat się zastanawiam, dlaczego jesteśmy krajem tak podzielonym jakby wewnętrznie. Te antagonizmy się jednak potęgują coraz bardziej. Czytałem ciekawe opracowanie o tym, że to jest odwieczny spór między miastem a wsią. W tym filmie przynajmniej, a wydaje mi się, że we wszystkich moich filmach jednak opowiadam to z pozycji jakiegoś zażartego dialogu z miastem. To znaczy ja staram się pokazać, że wszyscy ludzie w naszym kraju są po pierwsze zniuansowani, ale to co popierają ma jakieś źródło, bo my jesteśmy strasznie krytyczni i często nam się wydaje, że coś komuś się w głowie przestawiło i głosuje na tego albo myśli o tym, a to zawsze ma swoje źródło. I gdzieś tam w tych moich filmach można trochę się tego źródła doszukać.
W tym filmie można się też doszukać kwestii bardzo ważnej, którą w filmach często pomija się, czyli depresji. Depresji zrozumianej, depresji niezrozumianej…
Ten element filmu jest troszkę z boku, ale paradoksalnie – on jest dla mnie bardzo ważny. Mianowicie moje pokolenie, ja jestem pokoleniem obecnych 40-latków, 40 plus to jest takie pokolenie, które się z depresją mierzy.
Depresja to nie choroba czy choroba?
Nie, no depresja jest chorobą. Depresja jest zaburzeniem chemii w mózgu, no więc jest absolutnie jednostką chorobową.
Stąd właśnie ten tekst w filmie taki wciąż pokutujący?
No tak. Bo w opinii publicznej depresja to co? Jakie jest lekarstwo na depresję? Idź pobiegaj czy coś, kup se coś ładnego albo nie wiem – idź do wesołego miasteczka i będzie ci weselej. To znaczy tak mówi ktoś, kto absolutnie nie ma pojęcia z czym człowiek w depresji się mierzy. A ja chciałem pokazać depresję trochę z punktu widzenia dziecka, bo dziecko nie ma pojęcia co to jest. Mało tego, dziecko nie rozumie, że to nie ono jest powodem tej depresji. I myślę, że to jest jakby ważny element. Nie mogłem mu poświęcić całego filmu, ale myślę, że warto o tym pomyśleć może w przyszłości, w kontekście jakiegoś takiego wnikliwszego potraktowania tego tematu, bo wydaje mi się, że ten temat jest bardzo ważny.
I kolejny temat ogólnopolski, teraz bardzo popularny przez inny film z Tomaszem Schuchardtem, czyli przemoc domowa.
Przemoc zawsze się sprzedaje.
Powiedział Patryk Vega.
No cóż, na pewno wielokrotnie to powiedział, niekoniecznie w wywiadzie, ale sam sobie w chacie na stówę, więc jakby i wyciągnął wnioski.
Piotr Domalewski też wyciągnął wnioski?
Nie, mój film nie jest o przemocy. W sensie – chyba nie.
Ale właśnie to jest film dla wszystkich Polaków. Dlaczego? Dlatego, że mówi o depresji, dlatego że przypomina, że coś takiego jak przemoc domowa funkcjonuje. To jest film dla dorosłych.
Nasz film jest absolutnie film dla dorosłych. To nie jest film o pedofilii w kościele
I nie jest komedią.
Nie jest. Jest to absolutnie film dla dorosłych, ale to jest taki film, jaki ja sam lubię. To jest film, który posługując się jakąś historią, jakimiś narzędziami, często śmiechu, czasami jakby napiętej akcji, czasami przemocy, stara się opowiedzieć o jakimś szerszym zjawisku. I to jest dokładnie taki film. Ja takie filmy lubię i też takie robię.
Chwalipięta, chwali się i chwali. Oczywiście policjanci też na przemoc nie umieją zareagować.
No pewnie, że nie. Oni są w pracy. To znaczy oni zareagowali tak jak powinni. A jeżeli nikt nie chce z tej przemocy się, że tak powiem, nie tyle wyspowiadać, ile jakby ją wskazać, no to co? Ci policjanci mają zmusić tych ludzi do mówienia?
I wtedy potrzebna jest ta ręka Boga albo małego chłopaka.
No bo mały chłopak po prostu widzi jak jest i nie ma zgody na to, żeby tak było, więc reaguje.
Ten chłopak tak naprawdę też przekonuje się, że czynienie tego umownego dobra może źle się skończyć, bo okazuje się, że te dobre uczynki wcale nie wychodzą beneficjentom, jak się brzydko mówi, na dobre, skoro mogą zamienić swoje kościół plus na alkohol.
No cóż, jak to mówią, oni sobie upłynniają swoje otrzymane środki w taki sposób, w jaki chcą i no cóż, mają do tego prawo. Nikt ich nie rozlicza z tego, na co pomoc otrzymaną przeznaczą.
A chłopcy przechodzą przyspieszony kurs dojrzewania.
Tak. I to bardzo intensywny bym powiedział. Wiele zawodów i ciężkich doświadczeń ich spotka w tym filmie, ale myślę, że na koniec wychodzą silniejsi dzięki temu.
Przyjaźń wygrywa.
Zgadza się. To zawsze jest o tym wszystko.
Zawsze to jest o miłości. No bo tutaj ten wątek pierwszego zauroczenia też jest delikatnie pokazany.
Czy zawsze jest o miłości? Kurt Vonnegut mówił, że nigdy nie wkłada do książki wątku romantycznego, ponieważ percepcja człowieka jest tak skonstruowana, że natychmiast jeśli pojawi się takie przeczucie, to ona zacznie śledzić to kosztem innych rzeczy. Więc ja, jak pan zwróci uwagę na moje filmy, również unikam tego wątku. I tutaj podobnie relacja Filipa i Dominiki jest raczej z pobudek takich, że Dominika jest rzeczywiście ofiarą niesprawiedliwości. Jeśli z kimś jest w związku główny bohater, to ze sprawiedliwością, bo on jej całkowicie potrzebuje.
A ksiądz proboszcz tłumaczy tym chłopcom na początku, że sprawiedliwość to będzie w niebie.
Tak, to jest ciekawy setting i cieszę się, że pan wspomniał o tym, bo trochę ten monolog księdza proboszcza jest kluczem do rozszyfrowania całego filmu. To znaczy ja wykreowałem taką wizję wiary, w której nasi bohaterowie się poruszają, że ten obraz, o którym mówi ksiądz i to, jak ich do tej wiary przysposabia, ona absolutnie tłumaczy wszystko, co się potem dzieje w tym filmie, ale czasami łatwo zgubić ten monolog. On się dzieje w dosyć brawurowym momencie, jest też dosyć ekspresywny i śmieszny. Ludzie się głównie śmieją w trakcie tego monologu, no bo on jest też dosyć kuriozalny, ale to są ważne słowa w tym filmie, takie konstytuujące dla tego, co potem się dzieje.
Mimo że pan jest pokoleniem 40-latków, to mam wrażenie, że te seriale młodzieżowe z początku lat 70. XX wieku pan sobie wyoglądał.
Nie. Oglądałem tylko „Stawiam na Tolka Banana”.
No przecież o tym mówię. Kto w serialu był takim drobnym chłopcem przypominającym głównego bohatera? No jak miał na imię?
Nie wiem, ale wiem, że Henryk Gołębiewski chyba tam grał.
Tak, a Filipek?
Nie, to nie wiem.
Nie, to był taki młody chłopiec – Sergiusz Lach, który grał takiego cwaniaka, w serialu oferuje m.in. parę chomików syryjskich każdemu, kto się nawinie i mówi „muka”.
Nie pamiętam tego w ogóle
Z całym szacunkiem – w pewnym momencie doznałem iluminacji, że Filip, główny bohater jest jakby odbiciem Filipka ze „Stawiam na Tolka Banana” – takiego chłopca z ubogiej rodziny, nie do końca pełnej, jednocześnie budującego swoją postać na takiej pewności siebie, na przeświadczeniu o tym, że ma pomysł. To nie jest cwaniactwo, tak jak w tamtym filmie, ale skojarzenie właśnie z tym serialem w pewnym momencie było takie aż dojmujące.
To nie miałem w ogóle takiej inspiracji, ponieważ ja pamiętam jedno tylko ze „Stawiam na Tolka Banana”, że główny bohater chodził w dzwonach i miał trampki, które mi się te podobały. Ja to oglądałem mając 5 -6 lat i pamiętam trampki. A w naszym filmie nie ma trampek.
Ale jest Filip.
Jest Filip. Filip to dobre imię.
To imię jednego z apostołów.
Zgadza się. I to tego, który jak ktoś mi powiedział na spotkaniu z widzami, jest stróżem słowa czy pisma, czy czegoś takiego. Ja do końca nie pamiętam, ale tego, który jakby jest odpowiedzialny za taką czystość doktrynalną, chyba coś takiego. Więc to ciekawie się złożyło, ale też nie dlatego Filip ma na imię Filip.
A czego chciałby strzec w swoich filmach w przyszłości Piotr Domalewski? Jakie wartości chciałby pan zostawić widzom i zostawić po sobie, kiedy będą za 50, 100 lat oglądać te filmy w archiwach?
Ja nie myślę w takiej perspektywie. Bycie reżyserem i opowiadanie historii ma tę przyjemność, że można to robić tu i teraz i trochę bez świadomości jakiejś szerszej konsekwencji. Człowiek sobie nie wyobraża, że dostanie jakąś nagrodę za film, tylko chce jak najlepiej opowiedzieć historię. Wydaje mi się, że jest taki potencjał w tych filmach, żeby ktoś kto obejrzy te filmy za 50 lat powiedział sobie: „O, to jest zapis jakiejś prawdy o jakiejś grupie ludzi, którzy do tej pory żyją albo kiedyś żyli. I to jest o nich prawda i oni tu byli przed nami i tyle”. I jak to się uda i ta prawda i ten zapis będzie dla tych przyszłych widzów poruszający. W taki sam sposób ja oglądam film „Przypadek” Kieślowskiego, to mnie absolutnie rusza. „Człowiek z żelaza” i bohater Opani – oglądam i wiem, że to jest prawda o jakieś grupie. w serialu oferuje m.in. parę chomików syryjskich każdemu, kto się nawinie. Tacy ludzie jak on już pewnie są raczej z przestrzeni historycznej, ale to jest jakaś prawda o kimś albo „Ucieczka z kina Wolność”. Tak sobie myślę o tych filmach i i takie filmy lubię. To są takie filmy, które można oglądać zawsze i zawsze do nich wracać.
Piotr Domalewski chce pozostać w pamięci jako ten, który zapisał Polskę wtedy, kiedy żył i tworzył.
Czyż nie o tym jest jakby wszystko, co jest związane z jakąkolwiek sztuką? Chyba tak.
Dziękuję za rozmowę.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz