Portugalski erasmus. Azory, ananasy i egzaminy
Wybraliśmy się nad jeziorko, położone pomiędzy górami. Było pięknie! Wszędzie zielono i niebiesko. Chodząc po tamtejszych górach można było się poczuć, jak na planie filmowym, kręconym gdzieś w środku dżungli…
Opowieść Kornelii Waraksy w odcinkach – część piąta
Polsko-Słowacka kooperacja i gry integracyjne
Listopad nadszedł i minął bardzo szybko. Nadal nie było specjalnie ciężko pod względem ilości nauki na uczelni. Raz na jakiś czas musieliśmy zrobić pracę domową. Lecz nie mieliśmy żadnych zaliczeń, jak to bywało w Polsce.
Wtedy też rozpoczął się studencki międzynarodowy turniej piłki nożnej. Paczka chłopaków z naszego akademika stworzyła drużynę pod nazwą: „Polsko-Słowacka kooperacja”. Mecze odbywały się raz w tygodniu i wraz z dziewczynami z pokoju wiernie kibicowałyśmy przy każdym meczu. Przeprowadzałyśmy też wywiady.
Początkowo rozgrywki nie przebiegały zgodnie z naszym planem. Mieliśmy swój mały rytuał, polegający na tym, że nagrywaliśmy każdy mecz. Dzięki temu, przy późniejszym wspólnym oglądaniu w pokoju – omawialiśmy, co poszło nie tak i co trzeba poprawić. Przyniosło to dobre rezultaty i z meczu na mecz chłopcy grali coraz lepiej.
Z dnia na dzień coraz bardziej zżywaliśmy się też z grupą Erasmusów. Hiszpanie i Brazylijczycy często zapraszali nas do swoich domów na różnego rodzaju imprezy. Organizowali na nich gry integracyjne. W akademiku nie było gorzej. Rzadko siedzieliśmy w pokoju w pojedynkę. To oczywiście nie podobało się ochroniarzowi, który odwiedzał nas coraz częściej i o coraz wcześniejszych porach.
Odwiedziny!
Odwiedzili mnie również w weekend znajomi z gimnazjum. Jeden z nich był na Erasmusie w Porto, więc zaplanowaliśmy spędzenie jednego dnia w Covilhi, a drugiego w Porto. Niestety całe dwa dni – zarówno w Covilhi, jak i później w Porto – padał deszcz. Nie był to jednak dla nas żaden problem.
W Porto poczekałam jeszcze trzy dni na przyjazd mojego chłopaka – Mateusza. Los tak sprawił, że mógł on spędzić ze mną trochę więcej czasu, niż początkowo planowaliśmy. I został na prawie dwa miesiące!
Tak się cieszyłam, że będziemy mogli spędzić dłuższe wakacje w Portugalii! (Oczywiście to żarcik z mojej strony… Na Erasmusie się uczy, nie wypoczywa). Mateusz wynajął pokój w tym samym akademiku, więc bardzo szybko się zaaklimatyzował. A wszyscy znajomi bardzo ciepło go przyjęli. Po paru dniach czekała nas kolejna wycieczka – Azory!
Azory
Grudzień rozpoczęliśmy wyprawą na wyspę São Miguel, która jest największą wyspą w archipelagu Azorów. Pojechaliśmy tam w dwanaście osób. Ja z Mateuszem zdecydowaliśmy się wyjechać nieco później niż reszta towarzystwa. W konsekwencji wszyscy zdążyli wypożyczyć dwa pięcioosobowe samochody. Wynajęliśmy dwa apartamenty w miejscowości Ponta Delgada. Wyspa słynęła z przepysznych ananasów i tym zostaliśmy poczęstowani przez właściciela od razu przy wejściu. To było „niebo w gębie”!
Pierwszego dnia ekipa pojechała zwiedzać wyspę. Tymczasem ja z chłopakiem zrobiliśmy sobie dzień relaksu. Mieliśmy świadomość, że następnego dnia my również wypożyczymy samochód. Jak można było przewidzieć, nasz brak ogarnięcia, to uniemożliwił…
Kąpiele, opalanie – żyć nie umierać
Większość dnia spędziliśmy nad oceanem. Kąpiele, opalanie – żyć nie umierać. Wieczór spędziliśmy już wszyscy razem w mieszkaniu, podczas setnej z kolei integracji. Następnego dnia towarzystwo zlitowało się nad niezaradną parą bez samochodu i zabraliśmy się w dwie tury, aby zobaczyć coś więcej niż sam ocean.
Wybraliśmy się nad jeziorko, położone pomiędzy górami. Było pięknie! Wszędzie zielono i niebiesko. Chodząc po tamtejszych górach można było się poczuć, jak na planie filmowym, kręconym gdzieś w środku dżungli.
Ananasy w grudniu
Kolejnego dnia rozejrzeliśmy się trochę bardziej już w samej Ponta Delgadzie. Wyczytaliśmy, że jedną z głównych atrakcji miasta jest plantacja ananasów. Dotarliśmy na miejsce. Było tam około 15 szklarni. A w każdej z nich różne rodzaje ananasów, w różnym okresie ich hodowli. Azorskie ananasy rosną od 24 do 30 miesięcy i smakiem biją na głowę te, które kupujemy w Polsce. Są przepyszne!
Wieczorem wyszliśmy zobaczyć, jak wygląda miasto nocą. Był to okres przedświąteczny, więc wszystko było udekorowane lampeczkami i robiło to niesamowite wrażenie. Niestety była niedziela i większość atrakcji była niedostępna, a wszystko pozamykane.
Egzaminy…
Po powrocie z Azorów nadszedł czas egzaminów na uczelni… Nasze egzaminy wyglądały identycznie, jak u Portugalskich studentów. Były przetłumaczone na język angielski rzecz jasna. Przygotowania zajęły nam dosłownie parę dni. I na szczęście już w grudniu, przy pierwszym podejściu, udało nam się wszystko pozaliczać!
Barszcz, pierogi i kebab na Wigilię
Na święta Bożego Narodzenia nie wracałam do Polski. Wraz z osobami zostającymi w akademiku przygotowaliśmy Wigilię. Tradycyjnie ulepiliśmy pierogi i ugotowaliśmy barszcz. Do wigilijnego stołu przyłączyły się również inne narodowości i każdy przyniósł coś od siebie. Nawet Turcy spędzali z nami to Święto. Przynieśli ze sobą… kebaba i kurczaka.
Wraz z dziewczynami z pokoju przygotowałyśmy wszystkim małe upominki. Trochę żałowałam, że nie ma mnie w tym czasie z rodziną. Wiedziałam jednak, że to wyjątkowa sytuacja. I raczej nie będę miała już okazji spędzić Świąt w tak różnym gronie, w portugalskim akademiku. Zawsze to nowe, fajne doświadczenie.
Sylwester w Covilhi
Nastał Sylwester. Część osób pojechała spędzać go w Porto, a część w Lizbonie. Ja wraz z kilkoma osobami spędziliśmy go w naszej kochanej Covilhi. W centrum miasta organizowane były koncerty. Rozstawiono duży namiot z dyskoteką w środku. Był super klimat i dobra zabawa. Po fajerwerkach zaszliśmy jeszcze na domówkę do Brazylijczyków i planowaliśmy zakończyć tę noc w klubie. Wszystko pięknie ładnie… Tyle, że w drodze do klubu kolejny raz skręciłam tę samą kostkę… No i niestety chłopcy zanieśli mnie do akademika. Resztę Sylwestrowej nocy spędziłam w łóżku.
Koniec semestru
W styczniu musieliśmy oddać projekt z każdego przedmiotu. Nie mieliśmy z nimi większych problemów. A obroniony projekt plus zaliczony grudniowy egzamin – dawały ocenę pozytywną na koniec semestru! Mogliśmy jeszcze spróbować swoich sił i poprawiać egzaminy na lepszą ocenę. Ale mnie osobiście satysfakcjonowała jakakolwiek ocena pozytywna.
Gondola w Aveiro i domki w paski
W połowie stycznia pojechałam z Mateuszem na dwudniową wycieczkę do Aveiro – czyli portugalskiej Wenecji.
Miasteczko było na tyle małe, że jeden dzień w zupełności wystarczył na jego zwiedzanie. W centrum miasta płynęła rzeka, po której można było przepłynąć się gondolą.
Przechodząc między uliczkami Aveiro, spotkało nas bardzo dziwne wydarzenie. Wokół kościoła zgromadzonych było bardzo dużo osób, z rozstawionymi do góry nogami parasolami. Ludzie łapali w nie coś w rodzaju słodkich bułek. Bułki były rzucane przez osoby stojące na balkonie kościoła. Okazało się, że było to lokalne święto. A zwyczaj rzucania i łapania słodkich bułek miał jakieś symboliczne znaczenie.
Pojechaliśmy również do miasteczka, położonego niedaleko, o nazwie Costa Nova. Miasteczko było bardzo charakterystyczne ze względu na to, że wszędzie stały kolorowe domki w paski. Wyglądało to tak słodko i tak bajecznie, że się zakochałam. Potem poszliśmy jeszcze na równie piękną piaszczystą plaże. Właśnie to miejsce urzekło mnie dużo bardziej od samego Aveiro.
Time to say goodbye!
Od połowy stycznia ludzie zaczęli wracać do swoich domów. Sama myśl o tym, że z większością z tych osób widzę się najprawdopodobniej ostatni raz w życiu – była przerażająca. W ostatnie dni wypożyczyliśmy jeszcze z chłopakami samochód i zrobiliśmy nasz ostatni wypad do miejscowości blisko Covilhi – Castelo Branco. Całą drogę śpiewaliśmy „Time to say goodbye”…
W Castelo Branco nie było nic nadzwyczaj ciekawego do zwiedzania. Była to raczej sentymentalna, ostatnia wyprawa na Erasmusie w naszej ekipie. A największą atrakcją była gra w chowanego w parku.
Najlepsza przygoda w życiu
Powrotne bilety miałam wykupione na 30 stycznia. W ostatni weekend poszliśmy na naszą pożegnalną imprezę do klubu. Było to magiczne wyjście. Wszyscy trzymaliśmy się razem. Byliśmy tak zgrani! Stwierdziliśmy, że tak się pokochaliśmy na Erasmusie, że stworzyliśmy rodzinkę.
Strasznie żal było wyjeżdżać… I z pewnością jeszcze nie raz odwiedzę Covilhę.
Wyjazd na Erasmusa okazał się najlepszą decyzją i najlepszą przygodą w moim życiu! Ludzie, których poznałam są przecudowni. A wszystko, co razem przeżyliśmy – zostanie w naszych sercach do końca życia.
Każdemu polecam przekonać się o tym na własnej skórze. I skorzystać z możliwości, jakie daje nam uczelnia. Warto!
Kornelia Waraksa
Studiuje Informatykę na Politechnice Białostockiej.
Jej marzeniem jest znalezienie pracy, z której będzie czerpała przyjemność. Ciągle jest na etapie poszukiwania dziedziny, w której będzie czuła się dobrze. Liczy, że angażując się w organizacje studenckie, poznając ludzi i wyjeżdżając na Erasmusa – poszerzy horyzonty. A to ułatwi jej podjęcie decyzji, co będzie robić w przyszłości.