Smog – problem, którego nie widać, więc nie ma problemu

Smog. Grafika. Źródło: unsplash
Jest taka stara modlitwa, którą wciąż można przeczytać na przydrożnych krzyżach: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie!” Bardzo ją lubię, bo brzmi niezwykle dramatyczna i jest tak uroczo oldschoolowa.

Głód i wojna już dawno przestały być największymi zagrożeniami ludzkości. Chociaż Putin nieustannie ostrzeliwuje naszych braci Ukraińców i na całym świecie nie gasną punkty zapalne, to spośród kilkudziesięciu milionów umierających co roku ludzi, „tylko” nieco ponad sto tysięcy ginie na wojnie. Nawet gdyby dodać do nich ofiary pozawojennych aktów przemocy, a także terroru, suma ta wciąż będzie dużo mniejsza od liczby ludzi, którzy giną co roku z własnej ręki. Głód jest realniejszym zagrożeniem w skali globu, ale prawdziwym zagrożeniem tak zwanego Pierwszego Świata obżarstwo, nadwaga i marnotrawstwo żywności. Cały czas powstają banki żywności i stowarzyszenia dokarmiające dzieci, a wciąż nie powstała ani jedna instytucja, która – w prawdziwej trosce o najuboższych – będzie im odbierać pizzę, burgery i całą tę śmieciówkę, którą napycha się właśnie mniej zamożni Polacy. Bo najbogatsi jedzą na lunch sałatkę z nasion chia i zapijają wodą z kranu, który to lunch kosztuje co prawda więcej niż MAXI-kebab z sosem meksykańskim, ale kto bogatemu zabroni.

Jedynym aktualnym fragmentem suplikacji z przydrożnych krzyży pozostaje „powietrze”. To rzeczywiście jest problem. A największy problemem z powietrzem jest taki, że go nie widać. Dlatego mieszkańcy wsi i willowych osiedli miejskich zgodnie z biblijnym nakazem, czynią sobie ziemię poddaną i palą w najlepsze wszystko, na czym im zbywa. A zbywa nam coraz więcej. Palenie odpadem jest dla wielu tak genialnym w swej prostocie przejawem gospodarności, że doszukiwanie się w tym problemu, uważają za obłęd. Śmieci są problemem, bo je widać, ale spalone śmieci są właśnie rozwiązaniem problemu. Dym po śmieciach rozwiewa się w chmurach, w szopie jest porządek i jeszcze w wodę udało się na śmieciach podgrzać. Gdzie tu problem?

Być może morowe powietrze kiedyś też nie było uznawane za problem i dlatego jakiś sprytny ksiądz, żeby wymienił je w modlitwie powietrze obok jakże widzialnej wojny i jakże odczuwalnego głodu. Prosty lud poskładał to sobie do kupy i zaczął uważać na powietrze. Dziś nikt bije w dzwony, gdy stężenie pyłów przekracza normy. Nikt nie śpiewa suplikacji XXI wieku „Od smogu, depresji i napojów wysokosłodzonych zachowaj nas, Panie!”. Więc nie ma problemu.

Jakąś widoczną oznaką problemu mógłby być czujnik powietrza. Mamy takich w naszym mieście kilka. Ale po pierwsze ustawiono bezpiecznie, z dala od najbrudniejszych dzielnic, żeby nie narazić na szwank opinii o zielonych płucach Polski. Po drugie pokazują one co prawda nieustanne przekroczenie norm, ale ustaliliśmy, że skoro nie da się nic zrobić z przekroczoną normą, to uznajmy ją za nową normę. Jest to znany sposób rozwiązywania problemów. Można na przykład specjalnym rozporządzeniem wydłużyć maksymalny czas zalegania śniegu na drogach pierwszej kolejności odśnieżania i taka droga jest zaśnieżona już tylko faktycznie, formalnie już nie. Ale z czasem perfidni mieszkańcy smogowych dzielnic zaczęli ustawiać czujniki na swoich domach i okazało się, że zanieczyszczenia przekroczone są pięcio- a nawet sześciokrotnie. Na to też jest rada. Przecież p prywatny czujnik nie ma oficjalnego atestu więc jakie znaczenie mają jego wskazania? Żadne! Czyli znów problem z głowy. Żeby nie mieć gorączki, cały czas trzeba tłuc kolejne termometry, który nam ją pokazują.

Skuteczna walka ze smogiem jest zniechęcająco czasochłonna, niepopularna społecznie i niezwykle droga, a to wystarczający powód, by jej nie podejmować. Słyszałem, że za niewielką część budżetu potrzebnego na walkę z zanieczyszczeniami moglibyśmy zwalczyć HIV, co byłoby bardziej spektakularne, ale nawet tego nie robimy.

Jedyna więc nadzieja w tym, że smog pojawia się powoli w przestrzeni medialnej i nieśmiało wkracza na polityczną agendę. Ale każdy PR-owiec wie, że medialne problemy rozwiązuje się medialnymi sposobami, czyli na przykład wyciąga się szerokim gestem kasę z miejskiej kiesy i kupuje smogobus. Taki sprzęt wygląda nowocześnie, zatacza groźne kręgi w czasie patrolu osiedla, a czasem nawet wyciąga macki swoich czujników w kierunku podejrzanych kominów. Problem tylko w tym, że pobrane przezeń próbki nie wędrują do żadnego laboratorium i nie stanowią dowodów w sprawach karnych przeciwko kotłownikom. No ale to już wykracza poza działania medialne, więc nie ma sensu. W naszym mieście wystarczył smogobus i dron, by większość opinii publicznej uznała, że właściwe kroki zostały podjęte i już za chwilę w Zielonych Płucach Polski znów będą świstały krystalicznie czyste zefiry. W niektórych miastach świadomość zagrożenia jest większa i podejmuje się  więcej działań… medialnych, wylewa się na przykład antysmogowe chodniki, albo maluje się antysmogowe murale, albo stawia kopce z mchu. To brzmi tak imponująco, że nawet nie przychodzi nam do głowy, że to nie ma sensu. Dlatego wesoło malujemy bloki farbą antysmogową, której degradacja uwalnia do powietrza kolejne szkodliwe substancje. Zachwycamy się więc kolejnym smog tower, ścianką z mchu i paproci a nawet puszką świeżego powietrza, którego haust jest zdrowszy niż spacer w lesie po burzy.

Pewien mieszkający w Portugalii Ukrainiec sprzedaje już nie tylko orzeźwiającą bryzę znad wybrzeży Algarve, ale też wibrujące energią powietrze z Estadio de la Luz, zaprawiony spalinami wiaterek z Porto i błogosławione powiewy z sanktuarium w Fatimie. Swego czasu głośno też białostockiej firmie, której udało się zapuszkować powietrze pozyskane z kościoła św. Filipa i Jakuba w Żorach. Żorski zaduch kościelny rozdawano uczestnikom plenerowych Dni Młodzieży, żeby nie odurzyli się nadmiarem świeżego powietrza. Na pytanie, jak dostarczono powietrze z żorskiej fary do podbiałostockich magazynów, padła dość nieoczekiwana odpowiedź: mailem. Rozumiem, że to żart, ale właśnie wśród takich żarcików, gadżetów i efekciarskich inicjatyw rozmywa się prawdziwy problem. Czytanie o pionierskich gołębiach wyposażonych w antysmogowe plecaki budzi nadzieje, wieść o Wojciechu Korfantym pożerającym z zabrzańskiego muralu okoliczne toksyny nadaje sprawie wymair patriotyczny, pilatażowym projekt układania antysmogowej kostki brukowej pokazuje, że sprawa jest, a bezsmogowe spinki do koszuli pokazują jak łatwo można dołączyć do działania. I coś takiego lubimy. Przyjemny pozór, a nie smutne konkrety w stylu: „Czas odejść od silników diesla!”, „Wymień kopciucha!” „Skończmy z nowobogacką modą na kominki”.

Rzeczywiście, słabo to brzmi.

Autor: Krzysztof Szubzda, Radio Akadera, autor cyklu felietonów „Ściśle rzecz ujmując”

Zobacz także: Oczyszczanie ścieków metodą naturalnej granulacji kłaczkowatego osadu czynnego

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.