Stanisław Wyspiański. Wyzwolenie od czy do Polski?
Piotr Tomaszuk, dyrektor Teatru Wierszalin, fot. Jerzy Doroszkiewicz
Kiedy w roku 1902 Stanisław Wyspiański pisał „Wyzwolenie” troskał się Polską, która formalnie nie istnieje. Dziś słowo „Polska” odmieniają tysiące ludzi przez wszystkie przypadki. A Piotr Tomaszuk postanowił odmienić samo „Wyzwolenie”, by poprzez bohaterów dramatu przyjrzeć się romantycznej spuściźnie w trzeciej dekadzie XXI wieku.
Sam tekst dramatu, jak i zamysł reżysera – to teatr w teatrze. Konrad-Wyspiański czyli Rafał Gąsowski cierpiąc na kiłę ma zajęte gardło, a leczy się okładami z liści kapusty. A główka tego warzywa, jak strzelba u Czechowa – nie pojawia się w zamyśle Tomaszuka przez przypadek. Gąsowski fantastycznie wygrywa proces tworzenia poszczególnych scen, narodziny rymów i rytmu, wspierany oszczędnymi akcentami perkusyjnymi. I przywołuje poszczególne grupy społeczne. Z wyższością inteligenta przydziela robotnikom role, by sam zmienić się w marionetkę, gdy w stylu jako żywo przypominającym filmowy „Kabaret” Boba Fosse’go wkracza miast konferansjera Dariusz Matys – na razie jako Reżyser. Jeszcze moment a ożyją ukryci w głębi sceny pozostali aktorzy spektaklu. Pojawi się przyodziana w dezabil z epoki Muza kreowana z pasją przez Magdalenę Dąbrowską. A Tomaszuk, ustami Gąsowskiego – Konrada kpi nadając jej imię Literatura, nie zmieniając bynajmniej tekstu sztuki. A że od uwodzicielskiej Muzy tylko krok do uwiedzenia Polską i uwodzenia słowem „Polska” tylko krok, przekonamy się niebawem. Bo Wyspiański zapowiada, czy wręcz wieszczy:
Tragiczną będzie nasza gra:
skarżeniem, chłostą i spowiedzią.
Wyzwolin ten doczeka się dnia,
Kto własną wolą wyzwolony!!
I bohaterowie ruszają, a jakże, do poloneza, ale nie wystawnego jak u Wojciecha Kilara, ale pierwotnego, transowego, do dźwięków jakie zwykle objawiają się na scenie Teatru Wierszalin. Co tam Hołysz czy Karmazyn, kiedy za chwilę pojawia się Prezes. Monika Kwiatkowska bezbłędnie recytuje frazesy, beznamiętnie kończąc każdą kwestię słowami chóru „Polska, Polska”. Niby nic, a reżyser wymownie mruga okiem do dużej grupy Polaków.
Pozornie ascetyczna scenografia w istocie uruchamia wyobraźnię osadzając w ramie, a to improwizującego Konrada, a to Kaznodzieję. Pojawiają się niemal obowiązkowe na supraskiej scenie drewniane krzyże, a i wydobyte z magazynów husarskie skrzydła też się przydadzą. Ojciec i Syn w fantastycznych zbiorowych scenach podśpiewujący „Polska ska ska, Polska ska ska” to przezabawna wariacja chocholego tańca. Monika Kwiatkowska zaś staje się Harfiarką, która wyśpiewuje wysokie nuty, współtworząc z Adrianem Jakuciem-Łukaszewiczem, Piotrem Tomaszukiem i pozostałymi aktorami dźwiękową magmę w jakiej to topi się to wynurza owa mityczna Polska. Aktorzy tradycyjnie już po wielokroć obchodzą scenę nieustannie dbając o mimikę, gesty, sposób poruszania. Ta machina mimo pozornego chaosu działa niezwykle precyzyjnie. Ale Tomaszuk, wszak nieodrodny syn teatru lalek nakaże Gąsowskiemu ożywić formę w scenie z Maskami. I choć takie figle widzieliśmy już w niejednym monodramie, to kiedy pada fraza „Powinna być cenzura narodowa” jedni się śmieją w głos, a inni widzą w Wyspiańskim wieszcza, który pisał: „Z usunięciem kradzieży narodu; oszustów, którzy rujnują naród! złodziei, którzy okradają naród!”.
Ale to oczywiście nie koniec, bo Teatr Wierszalin chce jeszcze wyraźniej nawiązać do łączności z Adamem Mickiewiczem. Jak to uczyni w sposób wizualny – jednocześnie oniryczny i bardzo dosłowny – warto zobaczyć na własne oczy. A potem wyjść w letnią noc i spojrzeć w rozgwieżdżone niebo. Czy spłynie z nich chóralny krzyk „więzy rwij”?
Piotr Tomaszuk i cały Teatr Wierszalin z lekkim przymrużeniem oka odczytuje „Wyzwolenie”, a wykształceni na latach sztuki pełnej aluzji Polacy bez pudła odczytują współczesne konteksty dramatu z 1902 roku. Bo to Polska właśnie…
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz