Światowy Dzień Płyty Winylowej 2021
Mówią, że historia kołem się toczy. Kolekcjonerzy i fani specyficznego brzmienia mogą dodać, że toczy się jak płyta winylowa. Jeszcze trzy dekady temu zapomniana, wyśmiewana, od pewnego czasu wraca do łask, ba, stała się towarem ekskluzywnym, pożądanym przez fanów. A przecież kompakt miał stanowić rewolucję.
Kompakt? A kto pamięta magnetofony szpulowe? Kiedy taśma mijała głowicę magnetyczną z zawrotną prędkością 19,05 cm na sekundę? Takie prędkości miał kultowy Koncert, zgrabna Dama Pik, czy moja kochana Aria. Można było kopiować dźwięk z ścieżki na ścieżkę, prawie jak zespół Queen nagrywający „Bohemian Rhapsody”. Ale dość żartów. Oczywiście, że mam „Bohemian Rhapsody” na singlu. Tak, wydanym w PRL-u przez Tonpress w 1975 roku. Podobnie jak wydany rok później w Wielkiej Brytanii na małym krążku i w tym samym roku w Polsce „Somebody to Love”. I nawet Freddie Mercury wdzięczy się na limitowanej kopercie singla.
W połowie lat 70. XX wieku winyle były w Polsce rarytasami, a nowa płyta kosztowała często z jedną trzecią pensji – wszystko przez czarnorynkowy kurs dolara. Kto płyty miał – miał i poważanie wśród znajomych, a do nowości ustawiała się kolejka chętnych – właśnie do przegrania. Na przykład na modnego kaseciaka – też miał wyprzeć winyl – taki był wygodny, a taśma magnetyczna tak zwany chrom, mimo niskiej prędkości odtwarzania miała być przepustką do brzmieniowego nieba. Winyle chowały się po kątach. A kiedy dostęp do kaset, ich samodzielnego składania i nagrywania znalazł się w zasięgu ręki co bardziej przedsiębiorczych Kowalskich – na wydawaniu pirackich kaset urosła niejedna fortuna i niejedna willa. I niejedna tłocznia płyt kompaktowych.
Ach, młodzi, wychowani na streamingu już pewnie nie pamiętają, jakim powodzeniem cieszyły się audycje radiowe, w których odtwarzano muzykę z kompaktów. Że nic nie trzeszczy, nie szumi, że tak wspaniale jest nagrana. Srebrny krążek był dobrem luksusowym, małogabarytowym. Fani muzyki zaczęli wyprzedawać swoje kolekcje, kupować te same ukochane albumy na CD. Czy ja byłem inny? Udało mi się pozostawić mozolnie zbierane czarne krążki w szafie, ale przyznaję – część z nich kupiłem na kompaktach. A bo to wygoda, bo można komuś pożyczyć, czy wreszcie zagrać w radiu. I nagle okazało się, że ta niby niezniszczalna płyta kompaktowa też może się zarysować, zacinać, zawieszać. A dźwięk? Niby wszystko w porządku, ale to jednak nie to. Jakiś taki nieludzki, sterylny.
Nagle okazało się, że dzięki sprytnemu algorytmowi można tak spakować nasze ukochane piosenki, że wejdą do zabawki nie większej niż pudełko zapałek. Tak, pierwsze empetrójki były szokiem. Można sobie stworzyć ulubioną playlistę, nie wspominając o tym, że właściwie mieć ją w cenie odtwarzacza, bo przecież muzyka jest w sieci. Nic to, że ktoś wypruwał sobie żyły, żeby zagrać, zaśpiewać, podzielić się emocjami – można brać i słuchać jak swojej. Winyle były passe, entuzjazmowali się nimi tylko nieliczni. Koneserzy? Niewolnicy sentymentów? A może ludzie, którzy chcieliby móc poczuć magię muzyki jako całości. Że może być opakowana, mieć projekt graficzny większy niż znaczek pocztowy. Że przy wyciąganiu okładki z folii, a płyty z koperty przejdzie ich dreszcz, jakiego nigdy nie doświadczą serfując w sieci. Może pamiętacie swoją pierwszą empetrójkę ściągniętą z jakiegoś torrenta, ale po chwili pewnie mieliście ich tyle, że większości nawet nie udało się odsłuchać. Z winylami jest inaczej.
Czyż to nie przyjemne, nawet w koszu w sieci dyskontów poprzekładać sobie okładki płyt, poczuć ich ciężar, zastanowić się jakie emocje kryją się w środku? W czasach tak zwanego niedoboru każdy nowy krążek w domu był wydarzeniem. Polacy jeździli do Czechosłowacji, bo tam można było dostać pięknie wydane płyty, kupowali krążki z węgierskim rockiem, bo nie dość że bracia Madziarzy fajnie grali – taka Omega zagrała kiedyś zresztą koncert na stadionie Gwardii, dziś w tym miejscu grywa Jagiellonia, to jeszcze umieli wydrukować lakierowaną okładkę. A wycieczka do Jugosławii? Ech – może i winyl, jakiego do tłoczenia płyt używał Jugoton nie był równy naszemu ze zmilitaryzowanych Pionek, ale za to tłoczyli wszystkie nowości na bieżąco. Było czego pozazdrościć.
Giełdy płyt w kultowej Promenadzie albo w Kręgu były okazją bardziej do spotkań towarzyskich niż handlu. Płyta winylowa kusiła jak magnes. I przetrwała – także wynalazek zwany mini dyskiem. Ktoś to jeszcze pamięta? Dziś już nie tylko kluby z techno, ale i stacje radiowe wracają do montowania gramofonów w studiach emisyjnych. Winyl znów jest w cenie, wrócił do łask. Podobno staje się tak popularny, że w Stanach Zjednoczonych stare płyty winylowe idą na przemiał, bo brakuje granulatu do tłoczenia nowych krążków. Czy to humanitarne wobec muzyki? A może właśnie taki recykling warto pochwalić. Wszak jak wspomniałem – historia, jak płyta winylowa, toczy się kołem. Możemy mieć wykupione abonamenty na wszystkich platformach streamingowych świata, a i tak czuję, że będziemy wracać do winyli. Tak już chyba lubimy sobie mniej lub bardziej ostro pogrywać wszystkie swoje ulubione gatunki muzyki. Na co dzień, nie tylko w Światowy Dzień Płyty Winylowej, który w roku 2021 obchodzi wraz z wami 17 kwietnia i każdego innego dnia
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz