Teatr Dramatyczny. Bożena Baranowska wyreżyserowała „Posprzątane” Sarah Ruhl

Teatr Dramatyczny - Posprzątane, fot. Jerzy Doroszkiewicz.

Bożena Baranowska, urodzona w Białymstoku polska aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, reżyserka teatralna i pedagog, w Teatrze Dramatycznym wyreżyserowała sztukę Sarah Ruhl „Posprzątane”.

Sarah Ruhl to amerykańska dramaturżka, która stara się łączyć w popularnej formie komedię z dramatem. Amerykańskim krytykom taka funkcja pisarstwa przypada do gustu, bo liczące sobie niemal dwie dekady „Posprzątane”, podobnie jak „Wibrator” z 2009 roku były nominowane do Nagrody Pulitzera. Okazuje się, że oderwanie w całości od polskiego kontekstu tematów komedii w Teatrze Dramatycznym staje się swoistą bezpieczną receptą na sukces.

Bo na zdrowy rozum, co kogo mogą obchodzić problemy bogatych lekarzy z metafizycznego Connecticut, których w dodatku stać na młodą brazylijską pomoc domową. Brzmi jak telenowela? Mało tego! W spektaklu są sceny, które jako żywo można by zaliczyć do realizmu magicznego popularnego w nurcie tak zwanej literatury iberoamerykańskiej w latach 70. XX wieku. Ale zajrzymy do czystego domu, wszak oryginalny tytuł sztuki to „The Clean House” – „Posprzątane” brzmi w kontekście tekstu za sprawą tłumaczenia bardzo dobrze. Zajrzyjmy i to dosłownie, bo rewelacyjna w swej prostocie i wieloznaczności scenografia Andre Putzmanna zaprasza do podglądania, a jednocześnie – uwaga! – pozwala przejrzeć się jak w krzywym zwierciadle samemu sobie.

Sztukę zaczyna brawurowe wejście Pauli Gogol w roli młodej i urodziwej brazylijskiej gosposi absolutnie niezainteresowanej sprzątaniem. Znakomity pomysł na retrospekcje, połączony jest z uruchomieniem wyobraźni zarówno owej pomocy domowej, jak i widzów. I wchodzi się w to bez problemu.

Streszczając sztukę w dwóch zdaniach to historia niekochającego się małżeństwa, które zatrudnia gosposię marzącą o wymyśleniu idealnego żartu, a sprzątanie oddaje w ręce siostry lekarki. Kłopoty pojawiają się, gdy mąż lekarki zakochuje się w śmiertelnie chorej pacjentce. „Love Story”? Brazylijska telenowela? Coś w tym jest. Chyba ważniejsze od momentami absurdalnych sytuacji dramaturgicznych są role wykreowane przez pięcioro aktorów Teatru Dramatycznego. Paula Gogol jest młodzieńcza, radosna, roztańczona, a przy tym sympatycznie brzmi rzucając frazy po portugalsku.

Agnieszka Możejko-Szekowska to klasyczna „gorsza siostra”. Nie pracuje, zatem ma czas oddawać się perfekcyjnemu sprzątaniu. Oczywiście pewnie są takie „żony Warszawy”, natomiast w normalnym życiu to raczej realizm magiczny – pozwolenie sobie na niepracowanie. Jej talent komediowy i finałowa metamorfoza to mocne punkty bardzo długiego spektaklu.

Ciekawe zadanie ma Justyna Godlewska-Kruczkowska. Najpierw poznajemy ją jako magicznie przywołaną matkę brazylijskiej gosposi w pełnym ekspresji tańcu, później w równie magicznej scenie w szpitalu. Ale nie zdradzajmy zaskakujących reżyserskich chwytów.

Później musi wypowiadać słowa o miłości i przeznaczeniu, które raczej wzbudzają salwy śmiechu bądź współczucia. Ale od tego jest aktorką. Pomimo serialowych kwestii jedną z najważniejszych scen zagra niemal pod sufitem Uniwersyteckiego Centrum Kultury. To opowieść o wolności wyboru, może właśnie dlatego tak bliska metafizycznego nieba? To również czas pojednania wcześniejszych naturalnych antagonistek – porzuconej żony i nowej miłości.

Monika Zaborska w roli idealnej żony i lekarki została obsadzona w punkt. Zimna perfekcjonistka, która nie może pojąć, że jej mąż wybrał osobę gorzej wykształconą, po mastektomii, w dodatku…starszą od niej. Może za dużo zdradzam, ale Zaborska jako Lane jest niezwykle wiarygodna.

A gdzie ci mężczyźni? Nieobecni. Piotr Szekowski najpierw pojawia się jako brazylijski imprezowicz, a później jako wręcz durnowato zakochany facet. I miast towarzyszyć umierającej kochance rusza w poszukiwaniu cudownego leczniczego drzewa. I wcale nie śpieszy się z powrotem. Woli spełniać się w durnowato pojętej męskości. Szekowski jest jakby stworzony do tej roli.

Zatem Bożena Baranowska idealnie wybrała obsadę i znakomicie poprowadziła postaci swojego brazylijsko-amerykańskiego komediodramatu. Opowieści w scenografii, która dzięki wyobraźni zabiera widzów do sadu, wizualizacjami zanurza w oceanie, a przezroczystymi ścianami odbijającymi widownię może zmusić niektórych do refleksji.

Czy rzeczywiście w sytuacji porzucenia – żony przez męża, czy ucieczki kochanka przed umierającą kochanką, kobiety się jednoczą nad lodami jak w amerykańskich serialach? Gdzieś w finale ginie najważniejsze przesłanie spektaklu – o wolności wyboru, o możliwości odejścia na własnych warunkach czasem wbrew lekarzom, ale zgodnie ze sobą. Ale może się mylę. Na pewno warto zobaczyć – ekipa realizatorów skupiona wokół Bożeny Baranowskiej wykorzystała możliwości sali przy na kampusie przy Ciołkowskiego do maksimum, a i aktorzy ujawniają swoje najlepsze umiejętności.

#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.