Teatr Dramatyczny. Igor Gorzkowski wyreżyserował „Dekameron” wg Giovanniego Boccaccia
Igor Gorzkowski, reżyser i dramaturg, podjął się reżyserii klasyki literatury renesansowej. „Dekameron” wg Giovanniego Boccaccia zaadaptowany na scenę kina Ton wzbudza żywe reakcje publiczności.
Przeciętnie wykształcony obywatel wie, że „Dekameron” to zbiór nowel, których pretekstem stała się zaraza, a ich treść to historie opowiadane sobie podczas narzuconej sobie kwarantanny przez 10 szlachetnie urodzonych florentyńczyków. I co ciekawe – aż siedmiu pań i tylko trzech panów. Słyszał też, że owo dzieło w swoim czasie było w indeksie ksiąg zakazanych Kościoła katolickiego podobnie jak „O obrotach ciał niebieskich” kanonika z Fromborka. A zatem pewnym magnesem dla widzów może być i owe odium niedostępności. Bo choć od tego czasu raczej uwierzyliśmy, że Ziemia jakimś cudem obraca się wokół Słońca, to ciągle mówienie o amorach, a już o zdradach inicjowanych przez panie, szczególnie zakończonych wystrychnięciem męża na dudka, jest nadal tematem tabu. W XXI wieku. A Igor Gorzkowski, zmuszony do wyboru spośród setki opowieści zaledwie 10 procent, w pewien sposób z tej niezwykłej ciekawości korzysta. I doskonale wyczuwa widownię.
Od prologu, w którym podskakujący Dawid Malec ukłonami prowokuje widownię do braw, przez poszczególne kwestie, szczególnie te odwołujące się do praw kobiet wobec korzystania z tak zwanych męskich powinności małżeńskich, publiczność ochoczo klaszcze i śmieje się, szczególnie jej żeńska część. Nie bez przyczyny Boccaccio wśród bohaterek umieścił aż siedem pań, a i reżyser w wywiadzie opublikowanym na stronie internetowej Teatru Dramatycznego zauważa, że „jeśli przyjrzeć się badaniom nawyków czytelniczych – to okaże się, że dziś kobiety znacznie więcej czytają…”. Czy wszystko jasne? Panie w historiach wybranych na scenę wykazują się sprytem, są świadome swej kobiecości, nawet mrugają okiem do widza symulując na scenie używanie tak zwanych miękkich narkotyków – oczywiście każdy zobaczy w jednej ze scen, co zechce i zinterpretuje w dowolny sposób. Sama forma przekazania tych opowieści zakłada dużą dozę umowności. To wspomniana dziesiątka bohaterów wciela się w kolejne postaci poszczególnych opowieści, a to przyczepiając sobie brodę na gumce, a to wykorzystując pokaźne suspensorium. Żarty to rodem z widowisk ulicznych, ale i taką formułę zdaje się miał na myśli Honza Polivka scenografię ograniczając do jakowejś altany czy ogrodu z labiryntem z żywopłotu, z ruchomą ścianą i tworząc z proscenium jakby dodatkowe schody oraz kostiumografka Joanna Walisiak, która do stylizowanych strojów z epoki dołożyła niektórym aktorom markowe spodnie dresowe, a wszyscy dostali po parze sportowego obuwia.
Publiczność przedpremierowa, mimo archaicznego tekstu (Igor Gorzkowski wykorzystał tłumaczenie Edwarda Boyé z roku 1932) w większości bawiła się przednio. Niektóre kwestie, a i gesty – szczególnie te bliższe burlesce niż teatrowi – zyskiwały spontaniczne brawa czy szczery śmiech. Wszak dobra klasyka jest ponadczasowa, a problemy wyartykułowane nawet nieco archaicznym językiem zdają się być nad wyraz aktualne. Zatem repertuarowo – to pozycja obiecująca i wielki triumf Giovanniego Boccaccia.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz