Teatr Dramatyczny. Waldemar Śmigasiewicz napisał i wyreżyserował „Landschaft”
Waldemar Śmigasiewicz, reżyser który w Białymstoku objawił się jeszcze w stanie wojennym reżyserując „Iwonę, księżniczkę Burgunda”, na początek 2023 roku przygotował „Landschaft” – współczesny tekst, jakby idealnie dopasowany do białostockich aktorów.
Tekst o ludziach z różnych pokoleń, z których nikt nie jest bez grzechu. Nie poznamy ich przeszłości, nie dowiemy się, kim z zawodu jest ojciec, a właściwie w momencie zadzierzgnięcia akcji wdowiec. Możemy się tylko domyślać, że to prokurator, a może esbek w stanie spoczynku. A może tylko zwykły psychopata? Na pewno człowiek przepełniony nienawiścią. Do zmarłej żony, do synów, do kochanki. Kocha tylko siebie i planuje „żyć wiecznie”. Deklaruje modlitewne uniesienia, ba, nawet wyruszy w podróż na tamtą stronę i powróci, by opowiedzieć co widział. Jest dyktatorem, tyranem, ale przede wszystkim zwykłym chamem, któremu nie pomoże wyczekiwanie na passage w Preludium e-moll Chopina. Manipuluje wszystkimi, tak naprawdę rozpaczliwie walcząc ze starością i z nadciągającą samotnością. Krzysztof Ławniczak w tej roli wznosi się na wyżyny aktorstwa. Pod czujnym okiem reżysera co i rusz z euforii rosołem popada w furię z byle powodu, staje się mimowolnie błaznem, wciąż przekonanym o swojej pozycji w domu i wyjątkowej roli w wychowaniu dzieci. Finał – jakże filmowy to mini etiuda rozpaczy, choć znając wcześniejsze uczynki kreowanego przez Ławniczaka domowego przemocowca, trudno w jego szczerość uwierzyć.
Co ciekawe, w sztuce „Landschaft” właściwie nie ma ani jednej pozytywnej postaci. Za taką mogłaby uchodzić nowa miłość ojca, która szuka mężczyzny któremu mogłaby służyć przyozdobiona fryzurą a la Amy Winehouse, ale skoro wchodzi mu do domu z butami, zanim ciało żony jeszcze nie ostygło – trudno ją polubić. Jej mąż porzucił ją dla młodszej i w dodatku żąda zwrotu walizki. Jolanta Borowska, w operetkowym anturażu i z animuszem gra swoją postać, choć nie zabraknie jej scen w bardziej tragicznym wymiarze. Operetkowy Sławomir Popławski dopełnia wizerunku zwariowanej pary, która ma co nie co za uszami. Za uszami ma też sporo Justyna Godlewska-Kruczkowska, czyli na wpół niemiecka żona średniego syna ojca tyrana. Na zimno uwodzi szwagrów, kpi z nich, ale najlepszą scenę zagra przy stole podczas wspólnego spożywania rosołu. Jako jedyna odważy się mieć własne zdanie i wręcz zaszachować gospodarza, który okazuje się być także kucharzem.
Ze zdawkowych obelg rzucanych wobec synów widz dowiaduje się, że wycofany, ściskający w ręku jakiegoś transformersa czy coś w tym stylu Patryk Ołdziejewski to Filip – niespełniony artysta, podejrzewany przez brata o skłonności do mężczyzn, ale i łasy na wdzięki bratowej. Najstarszym bratem jest Bernard Bania – jakby idealnie obsadzony w roli karawaniarza i, jak twierdzi jego ojciec, drobnego pijaczka i uwodziciela. Podobnie złe zdanie ma ojciec o środkowym synu, choć chwali się przed kochanką jego urodą, to z miejsca wyzywa od sk..synów. U Śmigasiewicza właściwie cała ta rodzina jest cytując dawną piosenkę Piersi „słowem silna”. Synowie ojca wyzywają od ch…, on ich od sk..synów, a kochance rzuci krótkie wyp…j. Waldemar Śmigasiewicz w tekście sztuki zapisuje wyraźne zdziczenie obyczajów, choć widownia na bluzgi płynące ze sceny reagowała na premierze podejrzanie entuzjastycznie. Piotr Szekowski nie potrafi sobie poradzić z własnym statusem. Szamoce się, słysząc że żona go nie kocha i trzyma łapę na rodzinnych oszczędnościach. Nie walczy ani o miłość, ani honor żony, opluwanej słowami przez ojca. Zaiste, w tej tragikomedii z pewnością ojciec ponosi wychowawczą porażkę, ale i niedaleko pada jabłko od jabłoni. Skoro własną żonę oskarży o wiarołomstwo, to może i taka klątwa, jak w antycznej tragedii, przeszła na syna. A dwóch pozostałych? Długo dorastają do buntu, ale czy w swym postanowieniu wytrwają – tego już nie wiemy. Zwierzęce wycie w finale wzmocnione dość łopatologicznymi wizualizacjami w mojej opinii jednak spłyca dramat tyrana, który traci wszystko.
Zresztą scenografia Macieja Preyera sprawia, że widzowie są w roli obserwatorów scenicznego Big Brothera. Oddzieleni symboliczną ścianą, mają możliwość śledzenia losów bohaterów, a towarzyszy im dyskretna, acz właściwie skomponowana muzyka Mateusza Śmigasiewicza. Za barwne wizualizacje odpowiadał Piotr Śmigasiewicz – obydwaj to synowie reżysera.
Dobry tekst, znakomicie dobrani aktorzy i jasna wizja reżysera składają się na jedno z najciekawszych współczesnych przedstawień, jakie w ciągu ostatnich kilku sezonów pokazał Teatr Dramatyczny. Mimo dość niemrawego początku, „Landschaft” z czasem nabiera tempa, wciąga widzów w psychodramę i wreszcie utwierdza w przekonaniu, że żyjemy w czasach, w których o dobrych ludzi coraz trudniej. Przynajmniej w pokazanej na scenie rodzinie.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz