Temperatura i pomiary – kłopoty i rozwiązania
Dziś chciałbym skupić się na temperaturze. I nie chodzi mi o to, że wszyscy chcielibyśmy już zostawić grubsze kurtki w szafie. Ani o zmiany klimatyczne, choć sprawy klimatu są w kategoriach nie tylko studenckich sprawami priorytetowymi.
Jako prezenter radiowy niezliczoną ilość razy (niezliczoną, bo nie liczyłem) podawałem temperaturę powietrza, czyli stan zdrowia psychicznego mieszkańców Białegostoku z całym powiatem i okolicami wyrażony w skali Celsjusza.
Jeśli ktoś nie wierzy, że to właściwa miara, niech wyobrazi sobie, że oto mamy teraz minus 15ście… Zrobiło się nieprzyjemnie? No właśnie… to proszę osobie wyobrazić że mamy +24 stopnie i wizję weekendowej wycieczki nad wodę. Działa? Zatem stan zdrowia psychicznego wyrażamy w stopniach Celsjusza. Podaję wzór na obliczenie: to jeden człowiek na 24 stopnie do kwadratu, na leżąco, gdzie kwadrat to jest koc na trawie.
Tutaj ma też zastosowanie tak zwany wzór skróconego mnożenia poprzez dzielenie, to znaczy, że jeśli dzielimy się kocem z kimś większym od nas, to mnożą się problemy. Wtedy, zależnie od pory roku, warto zastosować dodatkowe działania. Wiosną można zastosować pierwiosnkowanie. Czyli normalnie: złazimy z koca i idziemy wąchać kwiatki, a osoba pozostająca na kocu samoistnie podnosząc zdrowie psychiczne stosuje potęgowanie, czyli ostateczne uznanie swojej potęgi i przewagi w walce o koc. Łatwe?
Ale popłynąłem trochę bardziej niż chciałem…
Poranny prezenter radiowy musi co jakiś czas informować swoich słuchaczy, jaka jest temperatura powietrza, bo rano to jest szczególnie ważne. Rano, przed zajęciami na uczelni albo przed pracą, trzeba wiedzieć jak się ubrać, jak temperatura będzie się zmieniać, no i czy będzie padać czy nie, a jak tak, to co: deszcz czy gospodarka. To są rzeczy, które warto wiedzieć.
Temperatura jako parametr jest ważna nie tylko w kontekście samopoczucia psychicznego, ale przecież także fizycznego. Okres panoszenia się koronawirusa, szczególnie w pierwszym roku, sprawił, że wszędzie, gdzie pojawiło się przynajmniej kilka osób w jednym miejscu, musiał być termometr. Od kiosku, przez szkoły, teatry, kina , w niektórych miejscach na świecie także w komunikacji zbiorowej, w urzędach miast… prawie wszędzie. Nauczyciele mieli to na podstawowym wyposażeniu w szkole, tuż obok ekierki w skali makro albo zgrabnego boomboxa do słuchania rozmówek po angielsku… Na marginesie: jak kiedyś będziecie chcieli kupić sprzęt grający do kuchni, mały, zgrabny, mieszczący się na parapecie, nie szukajcie porady w sklepie RTV. Od razu dzwońcie do szkoły językowej, tam wiedzą wszystko na ten temat! Widzieliście kiedyś w szkole nauczyciela j. angielskiego bez boomboxa?
Zapotrzebowanie na bezdotykowe termometry w ostatnich dwóch latach zwielokrotniło się z powodów obiektywnych. Już nawet dzieciaki w przedszkolach nie dziwiły się na widok pani przykładającej urządzenie do czoła albo szyi.
Z dziećmi zresztą bywa różnie. Kto ma dziecko osobiście lub w rodzinie, wie, że piąta pomarańcza zjedzona w cukrowym cugu nie jest dla 5-latka żadnym wyzwaniem! Ale już wypicie soku z jednej dużej pomarańczy w czasie infekcji, kiedy trzeba dziecku zapewnić witaminy, to krok dla dziecka podejrzany i wcale nie musi się udać. Podobnie bywa z termometrami. Nie każdy pomiar może być precyzyjny, kiedy dziecko zwietrzy, że coś musi, a przecież to na zdrowiu dziecka nam najbardziej zależy i to nie tylko z powodu matczynych i ojcowskich priorytetów, ale przecież w dobrze pojętym interesie narodu jest kondycja ogólna młodych Polaków, od której przecież zależeć będzie w przyszłości los człowieka z nieco starszym peselem. Dlatego o zdrowie dzieci trzeba dbać i kropka.
I tutaj dochodzimy do sprawy, która cieszy! Absolwent inżynierii biomedycznej oraz w jednej osobie student medycyny ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, Jakub Szczerba, w trosce o prawidłowe pomiary chorujących często dzieciaków swojej siostry, postanowił opracować termometr przyklejany do ciała. Sam koncept nie jest niczym nowym, jednak student kierunku lekarskiego postanowił, że jego projekt będzie raportować pomiary z wykorzystaniem sieci WiFi.
System, który opracował, nazywa się Fevero. Jak czytam – jest złożony z czujnika temperatury, który umieszcza się na klatce piersiowej lub w dole pachowym oraz platformy zbierającej dane. Dzięki zastosowaniu sieci urządzenie pracuje we wszystkich miejscach z zasięgiem WiFi. W razie przerwania łączności, system rejestruje dane i raportuje je po ponownym podłączeniu do sieci.
No dobrze, a gdzie jest odbiornik? Jak łatwo się domyślić, dane przekazywane są do telefonu. Czyli jak dobrze rozumiem, jest to o tyle wygodne, że kiedy dziecko śpi, nie musimy świecić mu po czole jakąś – załóżmy – niebieską diodą przez trzy sekundy, tylko urządzenie o niezbyt inwazyjnym kształcie może czuwać nad poziomem temperatury całą noc i w każdym momencie możemy to monitorować.
Myślę, że to całkiem wygodne rozwiązanie, a o tym jak jest ważne, pomimo prostoty, świadczy to, że wynalazek Jakuba Szczerby, opracowany we współpracy z Łukaszem Białkiem i Maciejem Poniedziałkiem, zgarnął jedną z pięciu nagród głównych na Ogólnopolskim Konkursie Student-Wynalazca.
Ja oczywiście jestem ciekaw, czy ten wynalazek ma pstryczek zmieniający tryb pomiaru. Przecież na zasadzie medycznych i społecznie uznanych standardów wiadomo, że stan podgorączkowy u dziecka zaczyna się od 37 stopni, a od 38 możemy mówić wstępnie o gorączce.
Natomiast u mężczyzn poważne tarapaty zaczynają się już, gdy na wyświetlaczu pojawia się 36,8. Wiadomo też, że tryb niepokoju ma swój początek już na sam widok termometru. To są poważne rzeczy i taka personalizacja pomiaru, z podziałem na tryby, to jest wyzwanie na przyszłość.
Michał Czarnecki, Radio Akadera, autor cyklu felietonów „Studenckie priorytety”