Trudne życie dzieci sławnych rodziców, czyli Jack Moore zagra w Gary Moore Tribute Band
Po tygodniach nakładających się na siebie festiwali teatralnych drugi weekend października przynosi odrobinę wytchnienia. Tym razem czeka nas więcej koncertów i… jedno „Wesele”.
Czy wiecie kim jest Jack Moore? Nazwisko brzmi znajomo? Jakiś gitarzysta? Tak, zgadliście. Bo któż nie słyszał urokliwej molowej ballady „Still Got the Blues”? Nagrał ją i wyśpiewał Gary Moore. Prywatnie – ojciec Jacka. Skąd pytanie, ano stąd, że Jack Moore znów przyjedzie do Białegostoku i znów zabrzmi ten fantastyczny blues rockowy numer seniora zagrany przez juniora. Który na razie, podobnie jak synowie Franka Zappy, John Lennona, Leonarda Cohena czy Boba Marleya z reguły nie są w stanie przebić popularności, a i zdaje się talentu, sławnych ojców. Jedni idą swoją drogą, inni – jak właśnie Jack Moore – oddają się radości bluesowego i rockowego muzykowania. Bo przecież granie na żywo, przed publicznością to wielkie, oczyszczające uczucie. Uczucie, które też i doskonale znał właśnie Gary Moore.
Warto przypomnieć, że ze swoją gitarą grał w wielu legendarnych formacjach, i w dodatku – bardzo różnorodną muzykę. A to rocka psychodelicznego ze Skid Row, a to jazz rocka w Colosseum II. Dwukrotnie wchodził do rzeki zwanej Thin Lizzy. Płyta „Black Rose: A Rock Legend” z roku 1978 to jeden z najdoskonalszych albumów grupy. Unisona gitar i przebojowe songi „Do Anything You Want To” czy „Waiting for an Alibi”, „Get Out of Here”, „Got to Give It Up” i cudowna ballada „My Sarah” to rockowe perełki. Taką perełką, już samodzielnie skomponowaną przez Gary’ego Moore’a okazał się utwór „Empty Rooms”. Po raz pierwszy ukazał się na płycie „Victims of the Future” w roku 1983, by nagrany po raz drugi, na krążek „Run For Cover” wyprodukowany przez samego Phila Collinsa, stać się wielkim hitem. I dziś, po niemal czterech dekadach, jest świadectwem brzmienia i estetyki lat 80. XX wieku, gdzie jeszcze dbano o nośne melodie. Potem były jeszcze dwa bliższe hard rockowi niż popowi krążki, gdy w marcu 1990 roku ukazał się „Still Got the Blues”. Cóż to był za przebój! Z wspaniałą solówką we wstępie, w łatwej do zagrania tonacji, pełen emocji – utwór idealny, a przy tym oparty na bluesie. I od tej pory Gary Moore bluesowi, czasem w bardziej rockowym wydaniu, pozostawał wierny aż do swej nagłej śmierci. W międzyczasie nagrał też płytę z Jackiem Bruce’m i Gingerem Bakerem – basistą i perkusistą, którzy podbili świat z młodziutkim Erikiem Claptonem jako Cream. Moore był ich naturalnym gitarzystą jak mało kto. I właśnie z taką legendą, wspierany przez polskich bluesmanów, z dyrektorem artystycznym Suwałki Blues Festival, Bogdanem Topolskim, przyjdzie zmierzyć się synowi Gary’ego Moore’a w niedzielny wieczór w pubie 6-ścian. Nie po raz pierwszy w Białymstoku, ale pierwszy raz z takimi muzykami.
Koncertowo zaczyna działalność Nieteatr. Czołowy liryk polskiego jazzowego saksofonu Henryk Miśkiewicz z córką Dorotą oraz świetnym triem, czy pomysłodawca zespołu Big Cyc – Krzysztof Skiba jako stand uper pojawią się na nowej białostockiej scenie.
Na scenie istniejącej od połowy lat 60. kiedyś jako kawiarnia „Związkowa” dziś jako klub Fama zadebiutują Projekt 4.0 Mai Chmurkowskiej znanej z formacji Zerova oraz Instytut Las.
W niezbyt komfortowym położeniu znaleźli się zaś wielbiciele muzyki barokowej, czy osoby chcące uczcić muzycznie 250. rocznicę śmierci Jana Klemensa Branickiego. Wielce dla Białegostoku zasłużony hetman wielki koronny oddał ducha Panu Bogu w naszym mieście 9 października roku pańskiego 1771. Otóż owego 9 października roku pańskiego 2021 w Auli Magna Pałacu Branickich Zespół Muzyki Dawnej Diletto pod kierunkiem dr hab. Anny Moniuszko, adiunkt Akademii Muzycznej Fryderyka Chopina wraz z chórem Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku i pięciorgiem solistów wykona koncert oratoryjny.
Po raz pierwszy w Polsce zabrzmi Requiem in C autorstwa Johanna Adolfa Hassego, kompozytora, którego August II Mocny mianował „królewsko-polskim i elektorsko-saskim kapelmistrzem”. Co ciekawe, koncert będzie transmitowany na telebimie przy Ratuszu.
Tymczasem owego 9 października, ledwo pół godziny później, w zabytkowej Starej Farze z tej samej okazji zabrzmi Missa Requiem ojca Damiana Stachowicza. Również z pięciorgiem solistów, z zespołem instrumentów barokowych i z chórem tyle, że kameralnym i Politechniki Białostockiej. Bez transmisji. Cieszyć się czy rwać włosy z głowy na taką okoliczność – sam już nie wiem, bo i wykonawcy, i soliści, i repertuar ciekawy, ale chyba tylko duch Jana Klemensa Branickiego da radę być w dwóch miejscach naraz. Trudno.
Nie zostaje nic innego, jak rozterki utopić w atmosferze „Wesela”. Najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego wchodzi na ekrany wszystkich białostockich kin. Recenzenci zgodnie zauważają, że oprócz sfery obyczajowej będzie to kolejny artystyczny głos o tragedii jedwabieńskich Żydów, zatem lekko nie będzie. Także w sferze muzycznej, bo to kolejny obraz Smarzowskiego, który muzycznie ilustruje Mikołaj Trzaska.
Na pewno będzie ciekawie
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz