Trzy razy Adam Woronowicz. Zupa Nic, Czarna Dama i Teściowie na ekranach białostockich kin

Kinga Dębska i Adam Woronowicz na specjalnym pokazie filmu Zupa Nic, fot. Jerzy Doroszkiewicz

Jeszcze tydzień się nie skończył, a za nami już dwie filmowe premiery. Obydwie bardzo związane z Białymstokiem i Podlasiem. A to się porobiło.

Od ubiegłego tygodnia w kinach możemy oglądać „Zupę Nic”. Nie dość, ze to prequel budzącego pozytywne skojarzenia filmu „Moje córki krowy”, to jeszcze wyreżyserowała go urodzona w Białymstoku, a wychowująca się w dzieciństwie Wasilkowie Kinga Dębska. I jakby było mało – główną rolę męską gra Adam Woronowicz. Akcentem białostockim jest też brat filmowej żony Woronowicza grany przez Rafała Rutkowskiego. Bo sama akcja filmu to już Warszawa i lata 80. XX wieku. I rodzina ukazana lekko w krzywym zwierciadle. Dodajmy do tego – warszawska rodzina, zatem babcia będzie wspominała Powstanie Warszawskie. A że gra ją wystrzałowa Ewa Wiśniewska, urodzona jeszcze przed wybuchem tego zrywu wolnościowego, z gracją kradnie wszystkie sceny ze swoim udziałem. Rafał Rutkowski może sobie pobłaznować, zaś Adam Woronowicz cierpieć nie tylko jako inteligent, ale cicho sza. Nie zdradzajmy niuansów fabuły, której scenariusz stworzyła sama Kinga Dębska.

„Zupa Nic” to zbiór scenek z czasów PRL-u, na które jedni popatrzą z rozrzewnieniem, inni z nostalgią, a jeszcze inni z niedowierzaniem. Bo jak tu uwierzyć, że w domu raczej niezłego architekta dwie córki muszą spać w jednym łóżku? Szczególnie, kiedy zafunduje rodzinie drugi komplet wypoczynkowy, a ten jakoś zmieści się w dwupokojowym mieszkaniu! No cuda, mocium panie, ale chyba od tego właśnie jest kino. Żeby troszkę uwodzić, mamić, zachwycać. A czasem dać się ponieść fali obrazów, które w efekcie mogą opowiadać o sile, jaka tkwi w rodzinie. Bo gdyby ktoś zapytał mnie – o czym jest „Zupa Nic” – innej odpowiedzi nie umiałbym udzielić. To ciepłe, familijne kino osadzone w zgoła historycznych realiach. ZOMO bije, ale nie zabije, groźniejsi wydają się celnicy na granicy – dziś raczej sytuacja dla młodego pokolenia mało zrozumiała. Że zamiast bomby czy dezodorantu zabierają lisy? Takie były czasy. Łatwiej było porwać samolot na Tempelhof niż przemycić kilka gramów złota.

Adam Woronowicz jest też zdecydowanie najbardziej znaną gwiazdą totalnie odmiennego filmu, który powstał w Białymstoku. „Czarna Dama” narodziła się dzięki pasji do historii Andrzeja Lechowskiego, wieloletniego dyrektora Muzeum Podlaskiego, który wertując roczniki białostockich przedwojennych gazet, niejedną taką historię wypatrzył. A znany z anteny Radia Akadera felietonista Krzysztof Szubzda pokusił się o połączenie scenopisarstwa z reżyserią. Główną rolę gra Izabela Maria Wilczewska, a partneruje jej Krzysztof Bitdorf. Obydwoje to świetni aktorzy z Białostockiego Teatru Lalek, podobnie jak grający pomniejsze role Ryszard Doliński czy Andrzej Beja-Zaborski. A Adam Woronowicz? On kreuje postać doktora Ginzburga, ginekologa i właściciela Hotelu Metropol, który mieścił się w pięknie dziś odrestaurowanej kamienicy przy Krakowskiej 1 i był również miejscem uciech.

Uciechy zatem nie zabraknie, bo w epizodach pojawia się mnóstwo znanych twarzy, a wszystko to fantastycznie nakręcił Paweł Jankowski, filmowiec ostatnio ściśle związany z Politechniką Białostocką. Całość zdjęć, zgodnie z zamysłem twórców, jest czarno biała, by idealnie odpowiadać estetyce filmu noir, bo właśnie do tego gatunku „Czarna Dama” ma nawiązywać. Kto widział pierwszą wersję filmu, niespełna godzinną, pokazaną 26 kwietnia 2018 roku w kinie Forum, pewnie nie zapomniał podręcznikowych kadrów, jakie wyczarował bez wielkiego zaplecza technicznego Jankowski. Oczywiście za produkcją stała o wiele większa ekipa, nie mogło się też obyć bez wsparcia finansowego choćby miasta Białystok i Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego. Film już przed premierą wzbudził takie zainteresowanie, że kino Helios w Galerii Alfa będzie go pokazywało przez cały weekend! Tak białostockiego weekendu w naszych kinach nie było od bardzo dawna. Zwłaszcza, że w pokazywanych przedpremierowo „Teściach” też gra Adam Woronowicz.

Rok trzeba też było czekać, ale tak ma przecież być, na kojarzony nie tylko w Polsce z Białymstokiem, festiwal Up To Date. Co ważne – na koncerty na stadionie miejskim, zupełnie za darmo mogą wejść osoby powyżej 50 roku życia. Jest jednak pewne ograniczenie – osoby chcące uczestniczyć w akcji 50+ podczas festiwalu muszą być zaszczepione przeciwko COVID-19, a przy wejściu okazać kod QR w aplikacji MObywatel lub jego wydruk.

Nic o kodach nie wspomina Galeria im. Sleńdzińskich, która w niedzielę, 5 września, zaprasza na króciutkie kameralne koncerty z manuskryptów Leonarda da Vinci i utworów z Pesaro Manuscript do salonu wystawowego przy ulicy Legionowej 2. Wykonawcy: Aleksandra Hanus, Agnieszka Szwajgier, Maria Wilgos, Karolina Szewczykowska, Agnieszka Mazur, Agnieszka Obst-Chwała zagrają trzy razy niespełna półgodzinne zestawy kompozycji wspomnianych mistrzów poczynając od godziny 17.

Jeśli się nie spóźnimy na pierwszy występ, zdążymy do galerii fotografii przy Wiktorii 5, gdzie najpierw będzie można posłuchać i wziąć udział w dyskusji o pracy fotoreportera w „ciekawych czasach”, zaangażowaniu i znaczeniu fotografii. Gośćmi Galerii im. Sleńdzńskich będzie lokalna fotoreporterka Agnieszka Sadowska i Czarek Sokołowski, który w 1992 otrzymał Nagrodę Pulitzera w kategorii fotografia za zdjęcie z puczu moskiewskiego przedstawiające rosyjskiego żołnierza siedzącego na czołgu z uniesionymi rękami, tuż obok zebranego tłumu bijącego brawo. O 19.30 rozpocznie się projekcja dokumentalnego filmu o Sokołowskim – Fotograf Demokracji”.

Z Wiktorii rzut beretem i już jesteśmy w Auli Magna Pałacu Branickich, gdzie Koncert Zamknięcia Up To Date Festival 2021 dadzą Piernikowski i Umwelt.

Po wakacjach wraca również Festiwal Metamorfozy Lalek. W niedzielę czeka nas fantastyczne przedstawienie dla dzieci „Sen nocy miłości” oraz pokazy „Uciec od rozpaczy. Życie romantyczne zamknięte w monodramie” Opolskiego Teatru Lalki i Aktora. To monodram Anny Wieczorek mówiący, iż pomimo bardzo wyraźnych kontekstów historyczno-politycznych można XIX-wieczną literaturę romantyczną czytać dziś uniwersalnie, poszukując tam nie tylko coraz to nowych nawiązań do sytuacji narodu polskiego w pierwszej połowie XIX wieku, ale przede wszystkim człowieka. A propos czytania – w sobotę czytamy „Moralność Pani Dulskiej” w ramach dziesiątej odsłony Narodowego Czytania. Czytać warto także we wszystkie pozostałe dni roku – zachęcam

#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.