Waldemar Wolański wyreżyserował „Pustostany” Doroty Kotas. Koncertowa Łucja Grzeszczyk
Waldemar Wolański, pochodzący z Białegostoku reżyser, z rozmysłem sięgnął po wyśmienitą literaturę. „Pustostany” Doroty Kotas to iście mrożkowska kopalnia ironii podszytej jedną z chorób XXI wieku – depresją. Koncert gry aktorskiej daje Łucja Grzeszczyk – aktorka jakby urodzona do tej roli.
Bo utrzymać uwagę widza przez 90 minut to nie lada wyzwanie. Dlatego na sukces składa się mnóstwo elementów. Przede wszystkim – tekst. Dorota Kotas napisała swoje opowiadania nasycając je iście mrożkowską ironią. Zanurza się w oparach polskiego absurdu, nie ukrywa, że jest stąd i nieobce są jej wszelkie polskie wady – instytucji i zwykłych ludzi. A jednocześnie wznosi się na wyżyny groteski. Ot choćby opisując niezwykłą relację, jaka połączyła mające łącznie 160 lat Zenobię i Barbarę, nie wspominając o absolutnie brawurowym opisie korzystania z usług poczty. Ale każdy tekst można zepsuć.
Waldemar Wolański uzyskał idealne porozumienie z Łucją Grzeszczyk. Obdarzona niezwykle charakterystycznym głosem aktorka do perfekcji opanowała interpretację każdego dosłownie słowa tekstu, a przy tym bez problemu nawiązuje kontakt z publicznością. Od poszukiwania nieistniejącego pyłku po prośbę o sprawdzanie internetowej poczty, czy wspólną kawkę. Ale to ciągle za mało. Dlatego kolejnym trafieniem w punkt było zaproszenie do współpracy Joanny Hrk. W porównaniu do kontrowersyjnej scenografii przedstawienia „Faust 5000”, praca Joanny Hrk jest nie tylko dużo lepsza plastycznie, co rzeczywiście jest stworzona na potrzeby teatru lalkowego. Poczynając od świetnego patentu na błyskawiczną zmianę dekoracji, po wprowadzenie licznych postaci lalek, które mimo pozornie dwóch wymiarów można posadzić, czy ułożyć do snu i wciąż będą dobrze widoczne. Wydaje się, że tu zamysł reżysera idealnie współgra ze scenografią i dostosowaną do niej dynamiczną grą aktorki lalkarki. Wszak wydobywanie coraz to nowych postaci z ruchomej skrzyni jest równie stare, jak teatry objazdowe i te klasyczne, a jednak odpowiednio wplecione w treść opowiadań absolutnie nie trąci myszką. A ileż w tej scenografii technicznych sztuczek, które pozwalają jej nabierać trzeciego wymiaru, ileż można w niej skryć, i ileż drobiazgów wykorzystać.
Nic dziwnego, że Łucja Grzeszczyk uwija się jak w ukropie, czasem tylko nieco dłuższy fragment muzyczny autorstwa Marcina Nagnajewicza daje jej dodatkowe sekundy na zmianę dekoracji czy złapanie oddechu. Aktorka nawet przez chwilę nie traci kontaktu z widownią. Sprzyja jej kameralna scena BTL-u, ale też i umiejętność nieobca zwłaszcza lalkarzom – jednoczesnej interpretacji tekstu, animacji lalką czy przedmiotem i jeszcze dokładaniu do tego odpowiedniej mimiki i zmiany tembru głosu. Amantki z seriali raczej poddałyby się już przy scenie na poczcie. A Łucja Grzeszczyk utrzymuje tempo do samego końca.
A kim jest w spektaklu? Można założyć, że pełną depresji osobą, która nie wierzy we własne siły, pracuje poniżej kwalifikacji, a jednocześnie żyje w świecie marzeń. Ten świat realny wykpiwa z pasją godną Mrożka, ale sama nie umie niczego zmienić, zacząć pisać wymarzoną książkę. Jak w Mrożkowym „Indyku” – „może by zasiać co…” i na może się wszystko kończy. Trudno się dziwić wzruszającemu finałowi. Finałowi, jaki może wisieć nad głową niejednego przedstawiciela nie tylko pokolenia Zet, ale i starszych. Bo cóż z tego, że widzą ostro absurdy, kiedy nie chce im się zrobić kroku do przodu?
„Pustostany” to tragikomiczna opowieść podana w brawurowy sposób przez kwartet dojrzałych twórców. I zdaje się, że stanowi naturalne uzupełnienie jednoaktówek Sławomira Mrożka, które od jakiegoś czasu goszczą w repertuarze Białostockiego Teatru Lalek. Szkoda tylko, że na spektaklu ogłoszonym jako premiera (9 czerwca 2023) , nikt nie wywołał twórców na scenę. Bo przecież byli na widowni…
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz