Wojciech Pawliczuk – rzeźbiarz z Hajnówki, który pokochał drewno i mity. Lignumity – wystawa w Galerii im. Sleńdzińskich to jego benefis (zdjęcia)

Wojciech Pawliczuk. Lignumity – wystawa w Galerii im. Sleńdzińskich fot. Jerzy Doroszkiewicz
Wojciech Pawliczuk. Lignumity – wystawa w Galerii im. Sleńdzińskich fot. Jerzy Doroszkiewicz

Wojciech Pawliczuk pochodzi z Hajnówki. Ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Supraślu i studia na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Galeria im. Sleńdzińskich pokazuje jego pierwszą autorską wystawę „Lignumity”.

– Pochodzę z Hajnówki, Liceum Plastyczne kończyłem w Supraślu – mówi Wojciech Pawliczuk. – Później wylądowałem w Poznaniu. Teraz mieszkam w Łodzi, a wystawę mam w Białymstoku (śmiech).

W Poznaniu tworzyliśmy jeszcze na studiach z grupą znajomych grupę Kółko graniaste. Przez wiele lat razem współpracowaliśmy i tam wykonywałem różnego rodzaju instalacje, oprawy graficzne dla teatrów do spektakli ulicznych. Były też ruchome platformy, na których artyści odgrywali różnego rodzaju sceny.

Kuratorem wystawy jest Mateusz Wolfram.

– Jesteśmy kolegami z klasy uczyliśmy się w jednej klasie w Liceum Sztuk Plastycznych – mówi Wolfram. – Potem zdaliśmy egzamin maturalny. Dostaliśmy się na różne uczelnie i straciłem Wojtka z oczu tak na jakieś 20 lat spotkaliśmy się na 70-leciu szkoły w 2015 roku i spytałem: czym się zajmuje, z czego żyje, co go pasjonuje. Opowiadał, że zatrudnia się przy rozbiórce starych domów. Nie bardzo wiedziałem, jak się do tego odnieść. Zaprosił mnie do siebie do Łodzi. Kiedy zaprowadził mnie do swojej pracowni, zobaczyłem ogrom pracy, który włożył w swoje rzeźby. Zorientowałem się, że to co robi to wielka pasja, w ogóle – jego życie. Mnóstwo czasu poświęcił na pozyskanie materiałów, na zgromadzenie instrumentarium do obróbki tych rzeczy. Ilość tych rzeźb – skończonych, nieskończonych – ukochane rzeźby na różnych półkach, w kątach, pokryte kurzem, pajęczynami spowodowały, że zapytałem czy kiedyś próbował to wystawiać. Okazało się, że nigdy mu nie zależało, żeby to udostępnić publiczności. Tak naprawdę to jest jego wyjście na świat, pierwsza publiczna wystawa, a przy okazji coś w rodzaju benefisu, bo ile można pracować do szuflady w cieniu?

– Te elementy są gromadzone przeze mnie one od dawna – przyznaje Wojciech Pawliczuk. – Sprzątałem ogrody, rozbierałem domy, pomagałem ludziom przy wycinaniu sadów. Zbieram stare przedmioty, korzenie.

Wystawa w Galerii im. Sleńdzińskich nosi nazwę „Lignumity”.

– To zabawa słowna bazująca na łacińskim słowie oznaczającym drewno. Lignumity, czyli mity zaklęte w drewno – najbardziej preferowany przez artystę materiał – wyjaśnia Mateusz Wolfram. – Główną inspiracją Pawliczuka są mitologie dawnych ludów zamieszkujących nasze ziemie, zwłaszcza starosłowiańskie mity i wierzenia. Część tytułów prac jest podpisana cyrylicą – mają brzmienie białoruskie i ukraińskie. To próba odtworzenia, jak wyglądałyby słowiańskie demony.

Na przeciw wejścia na wystawę, w głębi, można zobaczyć dwie postaci. Podpis cyrylicą tłumaczy, że to gospodarze. Ich wyobrażenia łączą właśnie w sobie mity słowiańskie z celtyckimi.

– To jest kobieta z rogami jelenia, ale wzorowana na bogu z mitologii celtyckiej i w gruncie rzeczy przedstawia moją żonę – zdradza Wojciech Pawliczuk. A kobieta nie dość, że z rogami, to jeszcze z … szufladkami i kołami zębatymi.

Sam Pawliczuk to słowiański bóg podziemi, zresztą na drewnianych nogach od zabytkowego fortepianu.

– Gromadzę różne rzeczy, które uda się znaleźć w starych rozbieranych domach – przyznaje Pawliczuk. – Ludzie wyrzucają wiele rzeczy, które dla nich są bezużyteczne, a dla mnie stanowią materiał do dalszej pracy, do dalszej obróbki.

Są też rzeźby-instalacje mniejszego formatu.

– Rzeźba przedstawia Króla Ducha, a inspirowana jest twórczością Juliusza Słowackiego – wyjaśnia Pawliczuk. – Cztery razy do niej podchodziłem. Jest w niej duża ilość mistyki i to jest moja interpretacja tego, co tam się dzieje. To jest podróż z zaświatów w zaświaty. Bohatera. Żołnierza, walecznego woja. Stąd ten rajd z końmi i ta czerwień.

Sam Pawliczuk przyznaje, że wyrastał w cieniu Puszczy Białowieskiej.

Nieco ukryte, w mniejszej salce wiszą niezwykłe obrazy z fragmentów drewna.

– Są to reliefy które powstawały z różnego rodzaju materiałów. z wyrzuconych mebli, z palet – tłumaczy Wolfram.

Jest też podświetlona rzeźba symbolizująca Słońce i cień. Tytułów prac trzeba się doszukiwać wypisanych odręcznie na ścianach galerii. Kurator sugeruje, że ma to stwarzać wrażenie wizyty w pracowni twórcy. A przy okazji zdradza, że kolejną pasją Wojciecha Pawliczuka jest budowanie i granie na dudach. A rzeźbiarz jest przygotowany i gra jak na zawołanie.

Skąd te wszystkie pasje?

– Bo to kocham i nic innego w gruncie rzeczy bym w życiu nie potrafił zrobić – mówi skromnie Wojciech Pawliczuk. – To jest chyba jedyne wytłumaczenie, bo zajmowałem się kilkoma innymi rzeczami, ale jedynie to potrafię.

#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz

 

ZOBACZ GALERIĘ (28 zdjęć)

 

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.