Zamiast śniegu The Velvet Queen, czyli śnieżna pantera z Tybetu
Zima w tym roku co i rusz płata nam figle. Od -15 do +2 albo i 4. Najpewniejsze w tym tygodniu jest zatem spotkanie z śniegami Tybetu i zamieszkującą niedostępne rejony Azji śnieżną panterą.
Ten film w różnych krajach ma różny tytuł. W Polsce to „The Velvet Queen”, a chodzi po prostu o śnieżną panterę, choć bardziej o sposób, w jaki filmowcy uchwycą ją na łonie natury. Przy okazji sfilmowali mnóstwo rzadkich i dzikich zwierząt, a że muzykę do filmu napisali wspólnie Nick Cave i Warren Ellis, to i fani mrocznego i doświadczonego życiem Australijczyka już ostrzą sobie nie tylko wzrok, ale i słuch.
Wzrok ostrzyli sobie wszyscy ciekawi, jak na wielkim ekranie wypadnie Michał Koterski jako Gierek. Edward Gierek, I sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, który zaczynał swoją „przerwaną dekadę” od słynnego „pomożecie?”, a zakończył zrzucony z siodła przez partyjnych kolesi, zostawiając kraj płynący w równym stopniu Coca-Colą co octem. Niestety, film „Gierek” to typowa polska komedia, czyli mało zabawna. Operetkowy Antoni Pawlicki, który w ciemnych okularach ma kojarzyć się z Wojciechem Jaruzelskim, czy Sebastian Stankiewicz jako ktoś przypominający Stanisława Kanię to oczywiście kody, jakie pokolenie 50- czy 60-latków odczyta bez pudła, podobnie jak operetkowe zachowanie Krzysztofa Tyńca w roli demonicznego kagiebisty, ale jakoś nie uwierzę, że licealiści znajdą w tym filmie coś dla siebie. No, może szacunek dla Koterskiego, który do roli przytył podobno 17 kilogramów. Za to Małgorzata Kożuchowska w roli żony I sekretarza znacznie różni się od powszechnie utrwalonego wizerunku. Do tego czterech scenarzystów, którzy w fabule ukryli prawdziwe nazwiska ludzi ze świecznika lat 70. XX wieku, za to nawymyślali spiskowych teorii tyle, że aż głowa boli. I może się okazać, że ktoś w to nawet uwierzy. Ja wysiadam.
Z kronikarskiego obowiązku nadmienię tylko, że w tym tygodniu na ekrany kin wchodzi kolejna polska komedia – „8 rzeczy, których nie wiecie o facetach”. Ja pewnie też się nie dowiem, ale fanki Mikołaja Roznerskiego, Macieja Zakościelnego, czy Leszka Lichoty pewnie się dowiedzą. A przy okazji – ów Zakościelny gra i w „Gierku”, i także operetkową postać jak w „Koglu-Moglu” z tym, że z dwojga złego, wolę słodkości od bredni o bombie neutronowej.
Teatr Dramatyczny w tym tygodniu przypomina bulwarówkę „Boeing, Boeing” i jakby tego było mało, za tydzień zapowiada premierę drugiej części owej farsy. Reżyseruje Witold Mazurkiewicz, zatem widowisko na pewno będzie sprawne i zabawne.
Rodziny mają szansę w ten weekend odwiedzić Białostocki Teatr Lalek, gdzie będzie czekał na nie przesympatyczny „Kaszalot”. To na swój sposób teatr drogi, opowieść o poszukiwaniu tożsamości, a w dodatku pełna ciepła i humoru. Niezmiennie polecam. Starsi, a już w szczególności wielbiciele talentu Ryszarda Dolińskiego, mogą go zobaczyć wraz ze Zbigniewem Litwińczukiem i Pawłem S. Szymańskim „Na pełnym morzu”. A że to morze jakoś dziwnie przypomina Polskę, w dodatku zbudowaną ze skrzynek po wódce, nawet osoby nieznające Mrożka mogą być pewne, że spektakl trafi w serce i w sedno.
W ubiegłym tygodniu bez wernisaży ruszyły dwie wystawy. Miłośnicy fotografii reportażowej, szczególnie obdarzeni empatią, nie mogą przegapić poruszającej serii zdjęć Agnieszki Pileckiej z pogranicza syryjsko-tureckiego. „I used to live here” w Galerii Fotografii przy Wiktorii 5 zmusza do myślenia nie tylko o kruchości ludzkich losów, ale i bezsensie wszelkich wojen.
Więcej: Agnieszka Pilecka – I used to live here. Uchodźcy w Galerii Fotografii Galerii im. Sleńdzińskich
Oszałamia pomysłowością wystawa tak naprawdę współczesnych plakatów pod kryptonimem „Elementarz polskiej kultury”. 44 polskich twórców z ich dziełami z 11 dziedzin sztuki – od Tomasza Bagińskiego po Krzysztofa Pendereckiego – zostało przeniesionych w świat grafiki w sposób jako żywo kojarzący się z polską szkołą plakatu z lat 60. XX wieku. Każdy z twórców nie skończył w momencie tworzenia swojej interpretacji na przykład „Popiołu i diamentu” Andrzeja Wajdy 30 lat. A może właśnie dlatego mają otwarte głowy i szacunek do najlepszych tradycji?
Więcej: Elementarz Polskiej Kultury w Centrum im. Ludwika Zamenhofa
Do tradycji zaledwie dwuletniej chce nawiązać klub FOMO. Nie mieliśmy możliwości obchodzić pierwszych urodzin, zatem skoro nie było pierwszych, to te drugie powinny odbyć się z podwójnym hukiem stwierdziła ekipa Jędrzeja Dondziło. Co zaplanowała – można znaleźć w sieci.
Kto nad klubowe techno przedkłada wiecznie żywe operetkowe przeboje, może przypomnieć sobie „Wesołą wdówkę” Franza Lehara na dużej scenie Opery i Filharmonii Podlaskiej przy Odeskiej. Interpretacja to nad wyraz sprawna, szczególnie, że w tym tygodniu w roli Hanny Glawari zobaczymy Grażynę Brodzińską, w roli Hrabiego Daniły – Adama Zarembę.
A w niedzielę – wiadomo – i na Rynku Kościuszki, i w licznych klubach i pubach grać będzie po raz 30. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. I nawet jeśli zamiast światełka do nieba wybierzecie rozpoczynający się o godzinie 18 w kinie Forum przedpremierowy seans z gwarantowanym śniegiem, czyli pokaz „The Velvet Queen” ufam, że znajdziecie czas by wrzucić wolontariuszom do puszki choć przysłowiowy grosik.
#Zjerzonykulturą – Jerzy Doroszkiewicz