Portugalski Erasmus. Covilha bez tajemnic
Miejscowy akademik – w porównaniu do naszych białostockich akademików – jest piękny. Ma szerokie korytarze i dwupiętrowe pokoje. Mieszkam razem z Olą z PB
Opowieść Kornelii Waraksy w odcinkach
– część druga
Droga pod górę
Wstał nowy dzień. Czas na pierwszą podróż na uczelnię. Odpalamy mapy google i ruszamy. Po 10 minutach jedyne co przychodziło nam do głowy to stwierdzenie, że „Covilha – to jeden wielki labirynt”. Wąskie uliczki, brak równego terenu i piękny widok na góry. Jedno było pewne – nasze nogi po paru miesiącach chodzenia ciągle pod górkę będą jak ze stali!
Wyprawa na uczelnię zajmuje około 30 minut. W ciągu kilku pierwszych dni ta droga za każdym razem przebiegała inaczej. Gubiliśmy się 100 razy dziennie! W końcu, po tygodniu nauczyliśmy się tej najprostszej drogi. Najlepsza jej część to ogromne schody… Gdy je widzę – mam łzy w oczach. Covilha nie jest dużym miastem, ma zaledwie 50 000 mieszkańców. Posiada jednak swój wyjątkowy klimat. Jest jednym z niewielu miejsc w Portugalii, gdzie można pojeździć na nartach. Kolejnym plusem są ceny. Wynajęcie pokoju w akademiku kosztuje 100 euro. Pokoje w niezależnych mieszkaniach – można znaleźć za około 150-200 euro. W większych miastach: w Porto czy Lizbonie ta cena jest dwa razy wyższa.
Uczelnia
Uczelnia, na której studiujemy nosi nazwę: Universidade da Beira Interior. Podzielona jest na 5 wydziałów. Są one rozmieszczone w różnych częściach miasta. Mamy to „szczęście”, że wydział, na którym się uczymy – Wydział Inżynierii – jest jednym z najdalej położonych od akademika. Zajęcia miały się odbywać po angielsku. Ale niestety nie jest tak łatwo. Zarówno wykłady jak i ćwiczenia odbywają się po portugalsku. I z tego powodu zrezygnowaliśmy z uczestnictwa w wykładach. Mimo tych trudności, prowadzący okazują się bardzo mili i sympatyczni. Kiedy podczas ćwiczeń mamy z czymś problem – podchodzą i tłumaczą po angielsku.
Po pierwszym tygodniu wydawało się nam, że z zaliczeniem przedmiotów nie będzie większego problemu. Ale przecież wszystko przed nami. Zobaczymy. Miejscowy akademik – w porównaniu do naszych białostockich akademików – jest piękny. Ma szerokie korytarze i dwupiętrowe pokoje. Mieszkam razem z Olą z PB. Nasz pokój jest połączony przedsionkiem z drugim pokojem, w którym mieszka Martyna z Politechniki Gdańskiej.
Wieczory
Każdy wieczór na początku naszego pobytu wyglądał podobnie. Spora część „Erasmusów” mieszkająca w akademiku, zbierała się w ogródku. I odbywał się „befor”. Około 23:00 ochroniarz zamykał ogródek, a my szliśmy na miasto. W Covilli nie ma zbyt dużo pubów, a wszystkie są oddalone od siebie jakieś 20 minut drogi. Stale więc chodzimy w te same miejsca. To, że miasto jest małe ma swoje plusy. Po wymianie wrażeń z „Erasmusami” mieszkającymi w Lizbonie, okazuje się, że zorganizowanie tam podobnego spotkania jest bardzo trudne. Ze względu na odległości właśnie. Każdy mieszka w oddalonych od siebie częściach miasta. A w Covilli wszędzie jest blisko. I gdziekolwiek pójdziemy, spotykamy kogoś znajomego. Dzięki temu bardzo szybko wszystkich poznajemy i zżywamy się ze sobą.
We wzajemnym poznawaniu miejsca i ludzi – pomocna jest również organizacja ESN. Każdy z nas ma przydzielonego sobie mentora i w razie jakiejkolwiek potrzeby możemy na niego liczyć. Mentorzy organizują nam również spotkania i różne wydarzenia. Choćby takie jak „International dinner”, podczas których każdy miał przygotować tradycyjny posiłek swojego państwa.
Początkowo miałam trudności z ciągłym mówieniem po angielsku. Brakowało mi słówek, nie mogłam się wysłowić. Ale po paru dniach przyzwyczaiłam się i poczułam swobodniej.
Kuchnia
Jak wyglądają nasze posiłki? Obiady najczęściej jemy w uczelnianej stołówce. W cenie 2,25 euro mamy: soczek, zupę, danie główne, deser, owoc i bułkę. Po prostu interes życia! W akademiku mamy kuchnię na piętrze. Niestety nie mamy tam piekarnika. A wszelkie kuchenne akcesoria, typu garnki i patelnie – też trzeba mieć swoje. A ponieważ na początku mojego pobytu nie miałam niczego z tych rzeczy – nauczyłam się paru przydatnych kulinarnych sztuczek. Turczynki nauczyły mnie na przykład gotować wodę – wstawiając kubek z wodą do mikrofalówki. Po paru dniach kupiłyśmy wreszcie głęboką patelnię, która służyła nam również jako garnek.
Kornelia Waraksa
Studiuje Informatykę na Politechnice Białostockiej.
Jej marzeniem jest znalezienie pracy, z której będzie czerpała przyjemność. Ciągle jest na etapie poszukiwania dziedziny, w której będzie czuła się dobrze. Liczy, że angażując się w organizacje studenckie, poznając ludzi i wyjeżdżając na Erasmusa – poszerzy horyzonty. A to ułatwi jej podjęcie decyzji, co będzie robić w przyszłości.